Rozczarowanie na dużym ekranie: "Hipnotyzer"



Hipnotyzer to ciekawy początek serii książek Larsa Keplera, których spoiwem jest postać komisarza Joony Linny. Osobiście uważam powieść za dość łagodną, jednak to w żaden sposób nie ujmuje jej zaletom. Fakt, może nie jest AŻ TAK przerażająca jak Piaskun czy Stalker, bo mimo wszystko po jej lekturze nie bałam się wyglądać nocą przez okno. Mimo to nie brakuje w niej momentów, po których przeczytaniu dochodzi się do wniosku, że największe zagrożenie dla człowieka stanowi… człowiek. Książka jest wciągająca, a jej fabuła przemyślana. Autorzy zręcznie wodzą czytelnika za nos rozrzucając wskazówki i mylne tropy po całym tekście. I wreszcie same postaci. Są naprawdę ciekawie skonstruowane i potrafią wzbudzić w czytelniku skrajne uczucia.

Niestety, nie mogę tego samego powiedzieć na temat filmu, ponieważ ten wzbudził we mnie tylko jedno, ale bardzo wyraziste uczucie. Rozgoryczenie. Hipnotyzer to jedna z najgorszych adaptacji, jakie widziałam w ostatnim czasie. Oczywiście, adaptacja nie polega na tym, że cały film jota w jotę będzie odzwierciedlał treść książki. Tyle że w tym przypadku nie do końca jest wiadome, z czym właściwie ma się do czynienia. Całość wygląda tak, jakby twórcy jeszcze w czasie kręcenia filmu nie mogli się zdecydować czy powieść ekranizują, czy może jednak adaptują. W efekcie otrzymujemy dziwny twór, który można by uznać za bardzo pobieżne streszczenie książki.

Hipnotyzer po prostu nudzi. Jak na thriller trwający blisko 2 godziny znajdzie się w nim może 15 minut, które naprawdę oglądałam w napięciu. Fabuła jest pocięta do tego stopnia, że gdybym nie czytała wcześniej powieści, miałabym bardzo duży problem, aby zrozumieć o co właściwie chodzi. Sceny są chaotyczne, brak między nimi większego związku, stąd zachowania poszczególnych postaci w niektórych momentach wydają się być co najmniej dziwne. Wiele istotnych wątków zostało pominiętych lub niewiarygodnie uproszczonych. Filmowi zdecydowanie brakuje psychologicznej głębi. Wszystko jest jakby „na siłę”.

I postacie… to coś, co najbardziej mnie boli. Są… nijakie. W książkach Larsa Keplera przewija się prawdziwa galeria osobliwości, które można by w naprawdę ciekawy sposób wykorzystać. Oczywiście na pewno nikogo nie zdziwi, że interpretacja Joony Linny rozczarowała mnie najbardziej. Nie przesadzę, jeśli napiszę, że to najnudniejszy policjant w historii filmów kryminalnych, który notabene stanowi jedną z czołowych postaci. Do tego w swoim zachowaniu jest bardzo irytujący. Twórcy filmu przedstawili go jako całkowite zaprzeczenie swojego książkowego pierwowzoru. A to chyba nie na tym polega…

Właściwie „Hipnotyzer” to taki film o niczym. Ma być strasznie i przerażająco, jest seria brutalnych morderstw, jest policjant, który ma tę sprawę rozwiązać, jest nawet tytułowy hipnotyzer, ale… to wszystko razem nie trzyma się kupy. Wątek hipnozy, który jest najbardziej istotny (jak wskazuje na to sam tytuł!) nie ma w tym filmie nawet swoich przysłowiowych 5 minut! Co najwyżej 3, choć i tu mogę się mylić. 

 
 
źr. zdjęcia: filmweb.pl

Komentarze

Popularne posty