Jo Nesbø "Pierwszy śnieg"



Kiedy spadnie pierwszy śnieg…

Na lekturę Pierwszego śniegu złożyło się kilka czynników. Po przeczytaniu ostatniej z powieści Larsa Keplera musiałam w trybie natychmiastowym zalepić wyrwę w sercu, jaką pozostawił po sobie komisarz kryminalny Joona Linna. Dlatego niemal od razu pomyślałam o Jo Nesbø i jego etatowym degeneracie, z którym po raz pierwszy spotkałam się przy okazji Pentagramu. Za drugim razem wybór padł na Pancerne serce, gdzie między słowami autor przemycał retrospekcje poprzedniej sprawy Harry’ego. I co to dużo mówić, zrobił to na tyle przekonująco, że za kolejny życiowy cel postawiłam sobie zdobycie egzemplarza Pierwszego śniegu. Na pewno spory wpływ na moją decyzję miał także film, który powstał na podstawie książki i za parę miesięcy pojawi się w kinach. A że ja czasami wyznaję zasadę najpierw książka, potem film…

Pierwszy śnieg to przewrotna powieść. Właściwie po skojarzeniu kilku faktów dość szybko możemy domyślić się, kim jest zabójca. Czy to sprawia, że w tym momencie fabuła staje się nudna, przewidywalna, a czytelnik jest przekonany, jaki będzie koniec? Nie w przypadku Nesbø. Ten autor doskonale wie jak sprawić, aby tętno czytelnika przypominało sinusoidę, a słowami, które będzie mógł z siebie wydusić po przeczytaniu ostatniego zdania będzie powtarzane w kółko „Ale jak to?”. Nesbø od samego początku powieści zaczyna prowadzić z nami grę, która przypomina sytuację z serii „ja wiem, ty wiesz, ale on nie wie”. To oczywiście może skutkować frustracją czytelnika i złością skierowaną w stronę głównego bohatera, no bo jak on może nie widzieć tak oczywistego związku?! A no może. To kolejna z rzeczy za które uwielbiam prozę Nesbø. „Ludzkość” bohaterów, (jakkolwiek by to nie brzmiało) to, że z głównego bohatera nie próbuje stworzyć osoby o nadprzyrodzonych zdolnościach, a ukazuje go jako zwykłego człowieka, pełnego większych i mniejszych słabości.

Sięgając po kolejną skandynawską powieść kryminalną nigdy nie mogę wyjść z podziwu, jak jej autor potrafi stworzyć tak perfekcyjną zbrodnię. W przypadku Pierwszego śniegu mamy do czynienia z pozornie niezwiązanymi i rozciągniętymi w czasie zabójstwami zamężnych kobiet, które giną, gdy na ulice Oslo spada pierwszy śnieg, a w miejscu zbrodni pojawia się bałwan, który staje się czymś w rodzaju podpisu zabójcy. W międzyczasie nasz etatowy degenerat aka Harry Hole otrzymuje tajemniczy list podpisany „Bałwan”. Wkrótce też zaczyna dostrzegać związek z dawnymi niewyjaśnionymi sprawami morderstw.

Podoba mi się pomysł z wykorzystaniem zimowych motywów. W końcu bałwan to coś, co kojarzy nam się zwykle w sposób pozytywny. A pierwszy śnieg? Ileż to razy wywoływał uśmiech na mojej twarzy. Dzieciństwo, zabawa, radość, beztroska… No cóż, w Pierwszym śniegu możemy o tym zapomnieć. Aby nie zdradzać zbyt wiele szczegółów, powiem Wam tylko, że kiedy przychodziło do opisów bałwana, przy ponad 30 stopniowym upale robiło mi się dziwnie zimno.

A co tam u Harry’ego? Chciałabym napisać Harry jak to Harry, jednak w tej powieści delikatnie odbiega od wizerunku, z którego jest powszechnie znany. Co prawda nie zatacza się z jednej strony chodnika na drugą, ale od początku powieści jest w nim coś, czego nie zauważyłam w pozostałych częściach, a przynajmniej nie w takim stopniu. W pewien sposób wydaje się być pogodzony ze światem i swoim życiem. Zrezygnowany, zdystansowany. A mimo to, wciąż decyduje się podejmować walkę. Naprawdę na temat tego człowieka można by napisać całkiem niezłą rozprawę filozoficzną.

Pierwszy śnieg to perfekcyjny thriller psychologiczny i świetny skandynawski kryminał, idealnie oddający klimat zimnej Norwegii. Wielowymiarowi bohaterowie dźwigający własny bagaż doświadczeń, smutne ulice Oslo przykryte pierwszym śniegiem, seryjny morderca i śledczy, który musi go powstrzymać, choć wszyscy na czele z nim samym spisali go na straty.









Komentarze

Popularne posty