Kamil Śliwiński - Chłopak za obrazem



O pasji do sztuki, o śmierci i samotności, a przede wszystkim o nim samym. O jego planach na przyszłość i emocjach, jakie budzi w nim twórczość Zdzisława Beksińskiego rozmawiałam z Kamilem Śliwińskim – autorem strony internetowej poświęconej twórczości artysty z Sanoka. Człowiekiem renesansu żyjącym w XXI wieku. 








Julia Hejczyk: Pierwsze pytanie pewnie nie będzie dla Ciebie zaskoczeniem, możliwe też, że nie jestem jedyną osobą, która je Tobie zadaje, ale… dlaczego Zdzisław Beksiński? Czemu nie Pollock, Dali albo Malczewski?

Kamil Śliwiński: Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest taka prosta, z kilku względów. Nie posiadam żadnego formalnego wykształcenia artystycznego, na twórczość Zdzisława Beksińskiego trafiłem więc, podobnie jak większość młodych ludzi, wiele lat temu gdzieś w sieci. Dość dobrze znałem wówczas, a jednocześnie wciąż odkrywałem twórczość innych wielkich surrealistów, lecz nic nie trafiało do mnie tak bardzo jak sztuka Mistrza. Wtedy jednak było to tylko jedno z wielu zainteresowań młodego licealisty, nie wiązałem z tą pasją żadnych planów na przyszłość. Przeprowadziłem się do Warszawy na studia, kilka miesięcy po zabójstwie Pana Zdzisława - nie zdawałem sobie wtedy nawet sprawy z tragedii, jaka miała miejsce kilka miesięcy wcześniej niespełna 2 kilometry od mojego nowego mieszkania. Kilka lat później moja pasja do tej niezwykłej twórczości znów odżyła, w dużej mierze za sprawą starań Państwa Dmochowskich o miejsce dla ich kolekcji w Warszawie. Latem roku 2014 napisałem list do Pana Piotra Dmochowskiego, paryskiego profesora prawa, marszanda i promotora sztuki Beksińskiego na świecie - było to dokładnie 28 lipca, a bezpośrednim impulsem do napisania wiadomości była świeżo zakończona lektura książki Pani Magdaleny Grzebałkowskiej "Beksińscy. Portret podwójny". Początkowo nie miałem żadnych nadziei, w mojej głowie nie było żadnego planu, kierowała mną po prostu czysta ciekawość. Prędko okazało się, że moje zaangażowanie i pomoc mogą się na coś przydać. Głębsze zaangażowanie w sprawę i tygodnie wymiany korespondencji z Panem Dmochowskim przyniosły wytchnienie i nadały sensu nie tylko moim działaniom w sprawie Mistrza, ale również wielu innym rzeczom, jakimi cały czas się interesuję. Wtedy właśnie zaczęła się przygoda, która trwa od ponad 2 lat do dzisiaj i która, mam nadzieję, trwać będzie dalej.

Powiedziałeś, że po raz pierwszy Beksińskiego spotkałeś "gdzieś w sieci". Nie ukrywam, że liczyłam na bardziej niecodzienne spotkanie.

Niestety, w tym "pierwszym spotkaniu" z Mistrzem nie było nic niezwykłego poza faktem, że pamiętam je dobrze do dzisiaj. Przeszukiwaliśmy ze znajomymi internet w poszukiwaniu twórczości podobnej do sztuki Gigera, świeżo po obejrzeniu jednej z części słynnego "Obcego". Tak właśnie trafiliśmy na obrazy Zdzisława Beksińskiego, z których szczególnie jeden, zresztą do dziś mój ulubiony, utkwił mi w pamięci na dobre. Zupełnie tak jakby był w niej już dużo wcześniej - mam na myśli "Trębacza", który dziś znajduje się w prywatnej kolekcji, a co za tym idzie nie można go obejrzeć na żywo.

Czy pamiętasz, jakie odczucia towarzyszyły Ci, kiedy po raz pierwszy zetknąłeś się z twórczością Mistrza?

Czy pamiętam co wtedy czułem? Czy jestem w stanie nazwać to, co czuję obcując z twórczością Beksińskiego? Na jedno i drugie pytanie odpowiedź brzmi: nie. Nie wiem nawet czy jest sens nazywać konkretnie te odczucia, zarówno z pierwszego kontaktu z tą niezwykłą sztuką czy już późniejszych... Bo też czy nazwanie ich przykładowo zachwytem, ekscytacją czy po prostu wizualną satysfakcją będzie miało jakieś znaczenie? Dla mnie być może tak, ale już dla kogoś innego niekoniecznie. To jest w Beksińskim niezwykłe, że w każdym z nas budzi emocje, czasem bardzo skrajne. Nazywanie ich jednak zabija tę niezwykłą magię, jaka towarzyszy podziwianiu sztuki wszelakiej. To dla mnie coś bardzo osobistego.

Zanim przejdziemy do dalszej części rozmowy, na chwilę odniosę się do Twoich wcześniejszych słów. Czy mógłbyś przybliżyć, czym zaowocowało nawiązanie korespondencji z Panem Piotrem Dmochowskim?

Na dobrą sprawę to właśnie od korespondencji z Panem Dmochowskim rozpoczęła się moja „poważniejsza” przygoda z Beksińskim, ta sama, którą dziś możesz obserwować na profilach, które prowadzę. Niestety, nie trwała ona długo, bo zaledwie pół roku, a okoliczności jej nagłego zakończenia do dziś są dla mnie niezrozumiałe – później, przez rok czasu, próbowałem skontaktować się z Panem Piotrem, różnymi drogami, niestety bez najmniejszego skutku. Domyślam się również co, a raczej kto, mógł być powodem takiego obrotu sytuacji, ale wciąż mam nadzieję, że uda mi się kiedyś odnowić ten kontakt. Pan Dmochowski zasadniczo odpowiadał na moje pytania o Mistrza słane w ogromnych ilościach mailowo, dyskutowaliśmy o powstającym wówczas scenariuszu do filmu „Ostatnia rodzina”, którego konsultantem był Pan Piotr. Podarował mi również swoją książkę „Zmagania o Beksińskiego” oraz albumy wydane przez niego we Francji. Pozwolił zaangażować się w upadłą wtedy inicjatywę poszukiwania miejsca dla swojej kolekcji obrazów w Warszawie. Dzięki niemu miałem okazję poznać swego czasu dyrekcję krakowskiego NCK (Nowohuckie Centrum Kultury – przyp. wł.), który również był zainteresowany kolekcją Państwa Dmochowskich – zatem jako jeden z pierwszych wiedziałem, że to właśnie tam powstanie Galeria Zdzisława Beksińskiego. Z Warszawą się nie udało, mimo wielkiego zaangażowania, petycji, niestety niewykorzystanej i przychylności wielu ludzi - to dość długa i skomplikowana historia wciąż bez happy endu. Na ten jednak postaram się zapracować – pomysłów i uporu mi nie brak.

Początkowo fanpage nosił nazwę „Zmagania o Beksińskiego”. Z czym zmagałeś się zakładając go, a z czym zmagasz się teraz, po 2 latach owocnej działalności?

Zgadza się, profil nosił inną nazwę i w tym wypadku bezpośrednią inspiracją również był Pan Dmochowski, a zasadniczo jego książka o takim właśnie tytule. Postanowiłem nazwać go w taki sposób, by dzielić się tam informacjami na temat postępu prac związanych z warszawską inicjatywą Pana Piotra, która była niczym innym jak jego zmaganiami z administracją stolicy i niepisaną niechęcią do Beksińskiego wśród warszawskiego światka sztuki. Przy okazji dzieliłem się tam również twórczością Mistrza, w taki sam sposób jak robię to dziś, w najlepszej dostępnej w sieci jakości. Nie podejrzewałem wówczas, że to wszystko przeobrazi się w moje zmagania z niechęcią Pana Piotra do tej inicjatywy czy chociażby miesiące prób zmiany nazwy profilu na inną. Misja pozostała jednak bez zmian – pokazywać niezwykłą sztukę Zdzisława Beksińskiego w sposób przystępny i jakościowy, dzielić się pasją do tej niezwykłej osoby z innymi.

Wspomniałeś że na stronie publikujesz obrazy Mistrza o bardzo dobrej rozdzielczości. Jak udało Ci się uzyskać do nich dostęp? W końcu w sieci znajduje się znaczna ilość obrazów Beksińskiego, ale często marnej jakości.

Tak jak zauważyłaś – w internecie aż roi się od miejsc, gdzie można znaleźć twórczość Mistrza – problem polega jednak na tym, że są to na ogół reprodukcje bądź zdjęcia naprawdę kiepskiej jakości. Wszyscy dobrze wiemy, że Beksiński był geniuszem detali, którym można przyglądać się godzinami – tego właśnie brakowało mi w sieci – szczegółów obrazów i dodatkowych informacji z nimi związanych. Oczywiście, twórczość Mistrza trzeba zobaczyć na żywo, ale musimy pamiętać, że nie każdy ma taką możliwość. To właśnie z myślą o tych, którzy nie mieli jeszcze okazji podziwiać dzieł Mistrza, publikuję materiały, do których uzyskam dostęp. Jak je pozyskuję? Odpowiedź jest prosta – godzinami szperam i szukam ich w sieci właśnie – piszę prośby do instytucji i osób, które posiadają bądź posiadały dzieła Beksińskiego, do galerii, muzeów, domów aukcyjnych, kolekcjonerów, w Polsce i za granicą – jak zauważyłaś czasem się udaje, otrzymuję odpowiedź i reprodukcje w naprawdę dobrej jakości. Nie wykorzystuję ich komercyjnie, nie udostępniam bezpośrednio plików źródłowych – to co uda mi się zdobyć, publikuję z odpowiednimi adnotacjami na profilach, które prowadzę – taki był właśnie mój zamysł i cieszę się, że udaje się go realizować. Co ciekawe i dla mnie osobiście bardzo budujące, czasem udaje mi się „dogrzebać” do zdjęć obrazów, które nie były wcześniej znane szerszej publiczności bądź nigdy nie widzieliśmy ich w kolorze, a jedynie na czarno-białych fotografiach wykonanych przez samego Beksińskiego. Tak właśnie było z obrazami, które znajdują się w archiwach Muzeum Narodowego w Warszawie, a które prezentowałem sukcesywnie jakiś czas temu.

9 września oficjalnie rozpocząłeś współpracę z Fundacją „Beksiński”. Co ta współpraca oznacza dla profilu, nas, fanów i przede wszystkim dla Ciebie?

Z Fundacją, a zasadniczo z Panem Januszem Baryckim, który jest jej prezesem, korespondowaliśmy i rozmawialiśmy już dużo wcześniej – jak się pewnie domyślasz, odezwałem się do niego z prostej przyczyny – nie chciałem, żeby to wszystko co robię w sieci się zmarnowało, a łącząc siły zawsze można zrobić więcej. Prędko okazało się, że nadajemy na podobnych falach, a co najważniejsze i oczywiste, dzielimy ogromną pasję do Zdzisława Beksińskiego. Datę 9 września traktuję więc umownie, bo właśnie wtedy poprosiłem o możliwość przekazania wieści o naszych wspólnych planach Wam. Co to oznacza dla mnie, dla nas, dla Was? Jestem przekonany, że ten właśnie krok okaże się dla wszystkich fanów Zdzisława Beksińskiego bardzo ważny – nie chciałbym jednak zdradzać wszystkiego od razu, o wszystkim będę informował na bieżąco na profilach, które prowadzę. Mogę jednak zdradzić, że zaowocuje to udostępnianiem niepublikowanych wcześniej materiałów z archiwum artysty czy reprodukcji dzieł w niedostępnej do dziś jakości, wspólnymi inicjatywami mającymi na celu kultywowanie pamięci o Mistrzu oraz w najbliższym czasie dokończeniem prac nad filmem dokumentalnym o Zdzisławie Beksińskim zatytułowanym „Z wnętrza” i pokazaniem go w końcu szerokiej publiczności. Chciałbym również rozpocząć niebawem prace nad kompletnym, wirtualnym muzeum Beksińskiego, oczywiście w pełnej kooperacji z Fundacją i Muzeum w Sanoku. Jestem pewien, że będziecie tym wszystkim zachwyceni.

Do Twoich osiągnięć można zaliczyć zorganizowanie wspólnego zwiedzania wystawy II Muzeum Beksińskiego w Częstochowie. Jak wyglądał cały proces? Nawiązałeś kontakt z panią Anną Paleczek-Szumlas i co dalej?

Nie nazwałbym tego jakimś specjalnym osiągnięciem, to był raczej swego rodzaju spontaniczny test, dla mnie samego i naszej „Beksowej” społeczności, czy takie spotkania w ogóle miałyby sens, czy ktokolwiek byłby nimi zainteresowany. Prędko okazało się, że duże zainteresowanie tematem w sieci wymiernie przełożyło się na rzeczywistość – do Częstochowy na wspólne zwiedzanie Drugiego Muzeum Mistrza przyjechało wtedy prawie 40 osób, z całej Polski! Niektórzy tylko by się przywitać i spokojnie obejrzeć galerię prac, inni by spędzić tam z nami pół dnia podziwiając tę niezwykłą sztukę i żywo dyskutując o samym artyście przy herbacie czy piwie. Do zorganizowania zwiedzania, oprócz namów kilku osób śledzących profil, zmotywowała mnie sama Pani dyrektor w naszej korespondencji po wernisażu wystawy – zaproponowała wówczas, że jeśli zbierzemy większą grupę i umówimy się na konkretny termin jesteśmy w MGS bardzo mile widziani i możemy liczyć na darmowe wejściówki oraz opiekę przewodnika na miejscu. Ostatecznie jednak wycofano się z tej propozycji, każdy z nas musiał zapłacić normalną cenę, a po wystawie oprowadzić wszystkich miałem ja sam, ale nikogo z przybyłych to nie zniechęciło – wręcz przeciwnie. To było naprawdę bardzo ciekawe doświadczenie, kto wie, może uda się nam coś takiego powtórzyć w niedalekiej przyszłości.

Obserwuję prowadzony przez Ciebie profil już od dłuższego czasu. Za każdym razem, kiedy publikujesz jeden z obrazów Mistrza czy jeden z jego cytatów, zawsze pozostaje jedna rzecz, która mnie nurtuje. Kim jest ten chłopak kryjący się za obrazem? Zapytam wprost, kim jest Kamil Śliwiński?

Profile, które prowadzę, cała ta inicjatywa, poświęcona jest wyłącznie twórczości i życiu Zdzisława Beksińskiego – to ten niezwykły artysta z Sanoka i jego perypetie są najważniejsze, tam nie ma miejsca na prywatę z mojej strony. Jestem, podobnie jak ludzie odwiedzający te strony, wielkim fanem twórczości i filozofii Mistrza, osobą nie anonimową, (od samego początku podpisuję się pod tą inicjatywą z imienia i nazwiska), ale stojącą w cieniu – nie zależy mi na poklasku, nie o to w tym wszystkim chodzi. Wystarczającym docenieniem mojej ‘roboty’ jest to, że obserwuje ją regularnie już ponad 50 tys. ludzi na Facebooku i Instagramie – i to bez złotówki wydanej na tak modne gdzieniegdzie reklamy. Udało mi się również opublikować kilka naprawdę bardzo poczytnych artykułów zarówno w polskich serwisach jak i międzynarodowych takich jak 9GAG czy Bored Panda, kolejne są już w drodze. Ale wracając do Twojego pytania… Kim jest Kamil Śliwiński? W telegraficznym skrócie… (śmiech) Niedoszłym biologiem o usposobieniu zdecydowanie humanistycznym, niepoprawnym i cholernie upartym marzycielem, od lat pasjonującym się muzyką wszelaką i instrumentami, fanem tylko dobrego kina, nietuzinkowej sztuki i literatury skłaniającej do przemyśleń.

Na początku wywiadu wspomniałeś, że nie posiadasz formalnego wykształcenia artystycznego. W takim razie, czym zajmujesz się na co dzień? Czy Twoja praca w jakiś sposób wiąże się za sztuką?

Od kilku lat zajmuję się marketingiem w sieci pracując dla dużych zagranicznych firm i, jak mniemam, dość ciekawych marek. Moja praca nie ma niestety nic wspólnego ze sztuką choć z racji branży jest z nią poniekąd związana. Mówimy tu jednak muzyce oraz muzykach, i to bardziej od strony technicznej, nie o malarstwie, rysunku, czy grafice.

To ile jest w Tobie Beksińskiego? Czy tak jak on jesteś artystą? Malujesz? A może tworzysz inne formy wyrazu?

Wbrew pozorom to trudne i dość osobiste pytanie. Jak każdy z nas znajduję z nim naprawdę wiele wspólnych cech, od przesadnego perfekcjonizmu, zainteresowania nowymi technologiami czy dość ‘oryginalnych’ fobii po zamiłowanie do epistolografii, filozoficznych rozmów czy niechęci do ludzi jako ogółu, nie jednostek. Trudno jednak porównywać się do człowieka takiego formatu, nigdy nie będę nawet próbował. Ja sam nie maluję, nie rysuję, nigdy nie byłem w tym dobry. To, co pasjonuje mnie od najmłodszych lat i jest prawdopodobnie najlepszą formą wyrazu to muzyka. Od słuchania, selekcji, po tworzenie, które sprawia mi największą frajdę. Jednak by nazywać siebie artystą musiałbym to co tworzę pokazywać innym – póki co, wszystko wędruje do szuflady. Ale kto wie, może kiedyś…

Podzielasz gust muzyczny Beksińskich? Jakiej muzyki słuchasz na co dzień?

Bez dwóch zdań! Zarówno Pan Zdzisław jak i Tomek mieli naprawdę niezwykłe gusta i co najważniejsze, żywo się muzyką pasjonowali. Najlepszym tego dowodem są ich olbrzymie kolekcje płyt i dziesiątki zarejestrowanych czy spisanych rozmów o muzyce właśnie. Ja słucham naprawdę zróżnicowanej muzyki, choć najbliżej mego serca są gitarowe dźwięki. W przeciwieństwie do młodszego z Beksińskich staram się jednak nie ograniczać – podobne emocje budzi we mnie Bach, Schnittke czy Preisner; Pink Floyd, Marillion, The Cure; Tool, Machine Head czy Meshuggah; Massive Attack, Apparat albo Lorn, Archive, AIR czy Republika; Korn, Deftones czy Limp Bizkit; Herbie Hancock, John Coltraine czy Curtis Mayfield, O.S.T.R, Rysy czy Riverside… Mógłbym tak wymieniać w nieskończoność i wciąż miałbym wrażenie, że kogoś pominąłem. Muzyka to dla mnie temat rzeka, szukam w niej tego samego czego, w każdym innym wytworze ludzkiej kreatywności, tego „czegoś” co trudno nazwać słowami… Ale na tym skończmy, naprawdę, jeśli idzie o muzykę lepiej mnie nie prowokować bo mógłbym się zbytnio rozgadać (śmiech).

Sztuka Zdzisława Beksińskiego bardzo często odbierana jest jako depresyjna i przygnębiająca. Jakie uczucia wzbudza w Tobie? Prowokuje Cię do myślenia o śmierci, samotności?

Nigdy nie patrzyłem na twórczość Beksińskiego w taki sposób, w takich kategoriach. Nie uważam jej za przygnębiającą czy depresyjną, nie prowokuje mnie do myślenia o przemijaniu choć bez dwóch zdań, potrafi czasem lepiej wyrazić to, co mi się kłębi w głowie niż jakiekolwiek słowa. Na obrazy, rysunki, zdjęcia, rzeźby czy grafiki Mistrza patrzę po prostu jako na wytwór kreatywności niezwykłego twórcy – a ten może się podobać, albo nie. Mnie się podoba, innym nie musi. Nie jestem z tych, którzy lubią dopisywać do obrazów tytuły, interpretować je czy ogólnie rzecz ujmując, przypisywać tej twórczości jakąś ponurą ideologię. Sztukę każdy z nas pojmuje po swojemu, pozwólmy sobie na to, nie narzucając własnych interpretacji innym.

Czy w kwestiach światopoglądowych, podejściu do życia przypominasz Beksińskiego? A może prezentujesz zupełnie inną postawę?

Im więcej przemyśleń Zdzisława Beksińskiego poznaję, tym bardziej upewniam się w przekonaniu, że w wielu sprawach światopoglądowych dogadalibyśmy się bez problemu. Mistrz zostawił nam całą masę dzienników, taśm video, tysiące stron korespondencji, notatek czy wywiadów – by to wszystko zgłębić potrzeba naprawdę mnóstwo czasu, ale gwarantuję, że warto – z tych wszystkich materiałów wyłania się nam obraz naprawdę nieprzeciętnie inteligentnego, normalnego, wesołego gościa o usposobieniu filozoficznym, które swoje poglądy popierał solidnie ugruntowaną wiedzą. Moim zdaniem oprócz twórczości artystycznej Pan Zdzisław zostawił nam coś na kształt „filozofii Beksińskiego” – schemat niezwykłego podejścia do życia i system wartości oparty na racjonalnym myśleniu, dystansie i szacunku do innych poglądów.

To czego Twoim zdaniem brakuje ludziom we współczesnym świecie?

Wiesz, wydaje mi się, że główny problem polega dziś na tym, że teoretycznie nie brakuje nam niczego, przynajmniej w naszych rejonach. Wszystkiego jest zbyt wiele, również teoretycznie mamy dostęp do wszystkiego co stworzył człowiek. Mam wrażenie, że żyjemy w ciągłym przesycie: za dużo informacji, za dużo ludzi, za dużo zakupów, za dużo planów… Sami sobie zbudowaliśmy świat oparty o konsumpcjonizm i manię posiadania, świat, w którym gubimy to, co w człowieku najciekawsze i najważniejsze. Ludziom dzisiaj brakuje najbardziej czasu, szczerości, brakuje rozmów, empatii, mówienia o uczuciach, w końcu brakuje prostego zatrzymania się w tym wciąż pędzącym świecie, odpoczynku i cieszenia się naturą. Oczywiście to tylko moje obserwacje, na nieszczęście, sprawdzone na własnej skórze.

Muszę zapytać Cię, jakie jest Twoje zdanie na temat filmu „Ostatnia Rodzina”, który w środowisku sympatyków Beksińskich jest szeroko komentowany. Jak oceniasz ten film jako osoba znająca bardzo dobrze historię Beksińskich, a jakie jest Twoje zdanie na temat samego dzieła, jego walorów estetycznych i artystycznych?

Temat filmu „Ostatnia rodzina” przerobiłem na każdy możliwy sposób, starałem się spojrzeć nań z różnych perspektyw. I przyznam Ci szczerze, że nie lubię już na ten temat dyskutować – powiedziano, napisano o nim już tak wiele… Ja sam widziałem go 5 razy, to wystarczająco dużo by wyłapać każdy ze smaczków, ale i każdą z nieścisłości, a możesz mi wierzyć, jest ich tam naprawdę sporo. Miałem okazję rozmawiać o tym obrazie z bliskimi oraz przyjaciółmi rodziny Beksińskich, ale i z twórcami. I tu bardzo wyczuwalny jest dysonans w odbiorze i ocenie filmu – im bliżej rodzinnego Sanoka tym gorsze opinie o „Ostatniej rodzinie”. Scenarzyście zarzuca się, nie bez powodu zresztą, niewystarczające zgłębienie historii i przedstawienie tej niezwykłej rodziny w krzywym zwierciadle – zgadzam się z tą opinią w zupełności. Nie możemy jednak zapominać, że to nie jest film dokumentalny. To film fabularny jedynie inspirowany prawdziwymi wydarzeniami, czasem bardziej, czasem mniej. Wybierają się nań do kin nie tylko fani Zdzisława czy Tomasza Beksińskich, ale również tacy, którzy o tej niezwykłej rodzinie w ogóle nie słyszeli. "Ostatnią rodzinę" dobrze więc traktować jako swoisty wstęp czy zachętę do lepszego zapoznania się z faktami. Jestem przekonany, że obraz ten nie wywołałaby aż takich kontrowersji gdyby filmowi bohaterowie nie nosiliby nazwiska Beksińskich – moim zdaniem to byłoby najuczciwsze wobec wszystkich. Ale czy wtedy cieszyłby się taką popularnością i odniósł tyle sukcesów? Czy wtedy byłyby nim zainteresowane festiwale filmowe na całym świecie? Odpowiedzi są dla mnie proste – oczywiście, że nie. Sukces komercyjny „Ostatnia rodzina” zawdzięcza tak samo Beksińskim i czymś w rodzaju legendy wokół ich nazwiska, jak i ciężkiej pracy zespołu twórców, którą również trzeba docenić: brawurowe kreacje aktorskie Andrzeja Seweryna, Dawida Ogrodnika i Aleksandry Koniecznej, włącznie ze znakomitą charakteryzacją - każde z nich przeszło na ekranie prawdziwą metamorfozę tak bardzo upodobniając się do rodziny Beksińskich, że oglądanie ich sprawia ogromną przyjemność. Znawcy tematu z pewnością docenią świetną scenografię oraz piękne zdjęcia Kacpra Fertacza.

Kiedy odwiedziłam częstochowską wystawę prac artysty po raz pierwszy, jej opiekun w rozmowie, która się między nami wywiązała, określił Beksińskiego mianem  psychodelicznego realisty. Czy zgadzasz się z takim stwierdzeniem?

I tak, i nie, wszystko zależy w jakim kontekście zostało użyte to stwierdzenie. Bo jeśli jedynie w oparciu o jego sztukę i w oderwaniu od osobowości artysty to można się z nim zgodzić – każdy z nas widzi, jaką stylistyką posługiwał się Beksiński. Jednak kiedy spojrzymy na twórczość Mistrza przez pryzmat jego niezwykłego charakteru prędko okaże się, że ani z psychodelią, ani z banalną realnością nie miał on wiele wspólnego.

Dlaczego artysta dokumentował swoją pracę? W „Ostatniej Rodzinie” widzimy, że Zdzisław nie rozstawał się z aparatem i kamerą na krok. Czy był to sposób Beksińskiego na jego własne exegi monumentum? Czy po prostu chorobliwy strach przed zapomnieniem?

Może nie tyle pracę, choć takie nagrania również się zachowały, co codzienne życie rodziny. Tak jak wspomniałaś, Beksiński bardzo bał się przemijania, wielokrotnie wspominał o tym w dziennikach i korespondencji. W pełni je rozumiał i akceptował, śmierć jest przecież naturalnym elementem ludzkiej egzystencji, nie brakowało jej również wokół Pana Zdzisława – zanim sam pożegnał się ze światem w tych tragicznych okolicznościach, obserwował odchodzące matkę i teściową, żyjącą niejako z wyrokiem żonę Zosię czy próby samobójcze syna. Dokumentowanie życia codziennego było dla niego próbą ocalenia od zapomnienia wielu wspomnień, zatrzymania chwil z życia, nie tylko tych dobrych – jak sam wspominał, często oglądał i przesłuchiwał zarejestrowane przez siebie materiały i sprawiało mu to naprawdę dużą przyjemność. Beksiński robił to wszystko dla samego siebie, jak większość rzeczy w życiu. Czy domyślał się, że kiedyś te materiały mogą ujrzeć światło dzienne? Pewnie tak. Czy byłby z tego faktu zadowolony? Hmm… Na pewno bardziej niż z prób fabularnego przedstawienia życia jego rodziny.

Nawiążę jeszcze do poprzedniego pytania. Mój znajomy z Australii to wielki fan Zdzisława Beksińskiego. Kiedy dowiedział się, że będę przeprowadzać z Tobą wywiad, poprosił mnie, abym zadała Ci pytanie, które już od dłuższego czasu go nurtuje.  Czy Twoim zdaniem umieszczanie prac Beksińskiego na okładkach płyt heavy i death metalowych zespołów jest profanacją i zaniżaniem walorów jego sztuki, czy wręcz przeciwnie? To właśnie podtrzymywanie pamięci o nim i kultywowanie jego sztuki?

Pozdrów oczywiście serdecznie swojego znajomego i w moim imieniu zaproś do odwiedzenia profili, które prowadzę – w miarę możliwości staram się tam również zamieszczać notki w języku angielskim. Wracając jednak do pytania… Katalog okładek płyt, na których wykorzystano dzieła Beksińskiego liczy dzisiaj już kilkadziesiąt pozycji i ciągle się rozrasta, bo zainteresowanie tą twórczością szczególnie zespołów metalowych jest naprawdę ogromne. Jedną z ostatnich jest okładka płyty „Profan” zespołu Kampfar, jednej z ikon norweskiego black metalu. Ja osobiście nie mam nic przeciwko temu, nie uważam tego również za zaniżanie walorów tej twórczości, wręcz przeciwnie – stylistyka jaką posługiwał się Mistrz, idealnie wpisuje się klimat muzyki progresywnej, orientalnej czy metalowej właśnie. Sam Beksiński nie miał nic przeciwko takiemu wykorzystaniu jego dzieł i jeszcze za życia wielokrotnie pozwalał na reprodukowanie obrazów na okładkach płyt, wiele razy za namową swojego syna. Kultowe są już wręcz wykorzystania jego obrazów na krążkach prog-rockowej grupy Collage.

I ostatnie pytanie: gdybyś teraz spotkał Beksińskiego, o co chciałbyś go zapytać?

Czy nie napiłby się ze mną coca-coli i nie pogadał o muzyce czy nowinkach technologicznych – jestem przekonany, że prędko znaleźlibyśmy wspólny język (śmiech)

Dziękuję za rozmowę.

źr. zdjęcia: własne

  

Komentarze

  1. Julko, bardzo dziękuję za rozmowę! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajny wywiad. Kamil jak zwykle elokwentny i zarazem konkretny. Dobrze się to czyta :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo miło mi to słyszeć :) O tak, Kamil to świetny rozmówca!

      Usuń
  4. Wspaniaaaałe :D
    Dzięki za przyjemny wieczorek!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że tym wywiadem uprzyjemniłam Twój wieczór :) Pozdrawiam :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty