Kamil Śliwiński - Chłopak za obrazem
O
pasji do sztuki, o śmierci i samotności, a przede wszystkim o nim samym. O jego
planach na przyszłość i emocjach, jakie budzi w nim twórczość Zdzisława Beksińskiego rozmawiałam z Kamilem Śliwińskim – autorem strony internetowej poświęconej
twórczości artysty z Sanoka. Człowiekiem renesansu żyjącym w XXI wieku.
Julia Hejczyk: Pierwsze pytanie pewnie nie będzie dla Ciebie zaskoczeniem, możliwe też, że nie jestem jedyną osobą, która je Tobie zadaje, ale… dlaczego Zdzisław Beksiński? Czemu nie Pollock, Dali albo Malczewski?
Kamil Śliwiński: Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest taka prosta, z
kilku względów. Nie posiadam żadnego formalnego wykształcenia artystycznego, na
twórczość Zdzisława Beksińskiego trafiłem więc, podobnie jak większość młodych
ludzi, wiele lat temu gdzieś w sieci. Dość dobrze znałem wówczas, a
jednocześnie wciąż odkrywałem twórczość innych wielkich surrealistów, lecz nic
nie trafiało do mnie tak bardzo jak sztuka Mistrza. Wtedy jednak było to tylko
jedno z wielu zainteresowań młodego licealisty, nie wiązałem z tą pasją żadnych
planów na przyszłość. Przeprowadziłem się do Warszawy na studia, kilka miesięcy
po zabójstwie Pana Zdzisława - nie zdawałem sobie wtedy nawet sprawy z
tragedii, jaka miała miejsce kilka miesięcy wcześniej niespełna 2 kilometry od
mojego nowego mieszkania. Kilka lat później moja pasja do tej niezwykłej
twórczości znów odżyła, w dużej mierze za sprawą starań Państwa Dmochowskich o
miejsce dla ich kolekcji w Warszawie. Latem roku 2014 napisałem list do Pana
Piotra Dmochowskiego, paryskiego profesora prawa, marszanda i promotora sztuki
Beksińskiego na świecie - było to dokładnie 28 lipca, a bezpośrednim
impulsem do napisania wiadomości była świeżo zakończona lektura książki Pani
Magdaleny Grzebałkowskiej "Beksińscy. Portret podwójny". Początkowo nie miałem żadnych
nadziei, w mojej głowie nie było żadnego planu, kierowała mną po prostu czysta
ciekawość. Prędko okazało się, że moje zaangażowanie i pomoc mogą się na coś
przydać. Głębsze zaangażowanie w sprawę i tygodnie wymiany
korespondencji z Panem Dmochowskim przyniosły wytchnienie i nadały sensu nie
tylko moim działaniom w sprawie Mistrza, ale również wielu innym rzeczom,
jakimi cały czas się interesuję.
Wtedy właśnie zaczęła się przygoda, która trwa od ponad 2 lat do dzisiaj i
która, mam nadzieję, trwać będzie dalej.
Powiedziałeś, że po raz pierwszy Beksińskiego spotkałeś
"gdzieś w sieci". Nie ukrywam, że liczyłam na bardziej niecodzienne
spotkanie.
Niestety, w tym
"pierwszym spotkaniu" z Mistrzem nie było nic niezwykłego poza
faktem, że pamiętam je dobrze do dzisiaj. Przeszukiwaliśmy ze znajomymi
internet w poszukiwaniu twórczości podobnej do sztuki Gigera, świeżo po
obejrzeniu jednej z części słynnego "Obcego". Tak właśnie trafiliśmy
na obrazy Zdzisława Beksińskiego, z których szczególnie jeden, zresztą
do dziś mój ulubiony, utkwił mi
w pamięci na dobre. Zupełnie tak jakby był w niej już dużo wcześniej - mam na
myśli "Trębacza", który dziś znajduje się w prywatnej kolekcji, a co
za tym idzie nie można go obejrzeć na żywo.
Czy pamiętasz, jakie odczucia towarzyszyły Ci, kiedy po
raz pierwszy zetknąłeś się z twórczością Mistrza?
Czy pamiętam co wtedy
czułem? Czy jestem w stanie nazwać to, co czuję obcując z twórczością
Beksińskiego? Na jedno i drugie pytanie odpowiedź brzmi: nie. Nie wiem nawet
czy jest sens nazywać konkretnie te odczucia, zarówno z pierwszego kontaktu z
tą niezwykłą sztuką czy już późniejszych... Bo też czy nazwanie ich przykładowo
zachwytem, ekscytacją czy po prostu wizualną satysfakcją będzie miało jakieś
znaczenie? Dla mnie być może tak, ale już dla kogoś innego niekoniecznie. To
jest w Beksińskim niezwykłe, że w każdym z nas budzi emocje, czasem bardzo
skrajne. Nazywanie ich jednak zabija tę niezwykłą magię, jaka towarzyszy
podziwianiu sztuki wszelakiej. To dla mnie coś bardzo osobistego.
Zanim przejdziemy do dalszej części rozmowy, na chwilę
odniosę się do Twoich wcześniejszych słów. Czy mógłbyś przybliżyć, czym
zaowocowało nawiązanie korespondencji z Panem Piotrem Dmochowskim?
Na dobrą sprawę to
właśnie od korespondencji z Panem Dmochowskim rozpoczęła się moja
„poważniejsza” przygoda z Beksińskim, ta sama, którą dziś możesz obserwować na
profilach, które prowadzę. Niestety, nie trwała ona długo, bo zaledwie pół
roku, a okoliczności jej nagłego zakończenia do dziś są dla mnie niezrozumiałe
– później, przez rok czasu, próbowałem skontaktować się z Panem Piotrem,
różnymi drogami, niestety bez najmniejszego skutku. Domyślam się również co, a
raczej kto, mógł być powodem takiego obrotu sytuacji, ale wciąż mam nadzieję,
że uda mi się kiedyś odnowić ten kontakt. Pan Dmochowski zasadniczo odpowiadał
na moje pytania o Mistrza słane w ogromnych ilościach mailowo, dyskutowaliśmy o
powstającym wówczas scenariuszu do filmu „Ostatnia rodzina”, którego
konsultantem był Pan Piotr. Podarował mi również swoją książkę „Zmagania o
Beksińskiego” oraz albumy wydane przez niego we Francji. Pozwolił zaangażować
się w upadłą wtedy inicjatywę poszukiwania miejsca dla swojej kolekcji obrazów
w Warszawie. Dzięki niemu miałem okazję poznać swego czasu dyrekcję
krakowskiego NCK (Nowohuckie Centrum Kultury – przyp. wł.), który również był
zainteresowany kolekcją Państwa Dmochowskich – zatem jako jeden z pierwszych
wiedziałem, że to właśnie tam powstanie Galeria Zdzisława Beksińskiego. Z
Warszawą się nie udało, mimo wielkiego zaangażowania, petycji, niestety
niewykorzystanej i przychylności wielu ludzi - to dość długa i skomplikowana
historia wciąż bez happy endu. Na ten jednak postaram się zapracować – pomysłów
i uporu mi nie brak.
Początkowo fanpage nosił nazwę „Zmagania o Beksińskiego”.
Z czym zmagałeś się zakładając go, a z czym zmagasz się teraz, po 2 latach
owocnej działalności?
Zgadza się, profil
nosił inną nazwę i w tym wypadku bezpośrednią inspiracją również był Pan
Dmochowski, a zasadniczo jego książka o takim właśnie tytule. Postanowiłem
nazwać go w taki sposób, by dzielić się tam informacjami na temat postępu prac
związanych z warszawską inicjatywą Pana Piotra, która była niczym innym jak
jego zmaganiami z administracją stolicy i niepisaną niechęcią do Beksińskiego
wśród warszawskiego światka sztuki. Przy okazji dzieliłem się tam również
twórczością Mistrza, w taki sam sposób jak robię to dziś, w najlepszej
dostępnej w sieci jakości. Nie podejrzewałem wówczas, że to wszystko przeobrazi
się w moje zmagania z niechęcią Pana Piotra do tej inicjatywy czy chociażby
miesiące prób zmiany nazwy profilu na inną. Misja pozostała jednak bez zmian –
pokazywać niezwykłą sztukę Zdzisława Beksińskiego w sposób przystępny i
jakościowy, dzielić się pasją do tej niezwykłej osoby z innymi.
Wspomniałeś że na stronie publikujesz obrazy Mistrza o
bardzo dobrej rozdzielczości. Jak udało Ci się uzyskać do nich dostęp? W końcu
w sieci znajduje się znaczna ilość obrazów Beksińskiego, ale często marnej
jakości.
Tak jak zauważyłaś –
w internecie aż roi się od miejsc, gdzie można znaleźć twórczość Mistrza –
problem polega jednak na tym, że są to na ogół reprodukcje bądź zdjęcia
naprawdę kiepskiej jakości. Wszyscy dobrze wiemy, że Beksiński był geniuszem
detali, którym można przyglądać się godzinami – tego właśnie brakowało mi w
sieci – szczegółów obrazów i dodatkowych informacji z nimi związanych.
Oczywiście, twórczość Mistrza trzeba zobaczyć na żywo, ale musimy pamiętać, że
nie każdy ma taką możliwość. To właśnie z myślą o tych, którzy nie mieli
jeszcze okazji podziwiać dzieł Mistrza, publikuję materiały, do których uzyskam
dostęp. Jak je pozyskuję? Odpowiedź jest prosta – godzinami szperam i szukam ich
w sieci właśnie – piszę prośby do instytucji i osób, które posiadają bądź
posiadały dzieła Beksińskiego, do galerii, muzeów, domów aukcyjnych,
kolekcjonerów, w Polsce i za granicą – jak zauważyłaś czasem się udaje,
otrzymuję odpowiedź i reprodukcje w naprawdę dobrej jakości. Nie wykorzystuję
ich komercyjnie, nie udostępniam bezpośrednio plików źródłowych – to co uda mi
się zdobyć, publikuję z odpowiednimi adnotacjami na profilach, które prowadzę –
taki był właśnie mój zamysł i cieszę się, że udaje się go realizować. Co
ciekawe i dla mnie osobiście bardzo budujące, czasem udaje mi się „dogrzebać”
do zdjęć obrazów, które nie były wcześniej znane szerszej publiczności bądź
nigdy nie widzieliśmy ich w kolorze, a jedynie na czarno-białych fotografiach
wykonanych przez samego Beksińskiego. Tak właśnie było z obrazami, które
znajdują się w archiwach Muzeum Narodowego w Warszawie, a które prezentowałem
sukcesywnie jakiś czas temu.
9 września oficjalnie rozpocząłeś współpracę z Fundacją
„Beksiński”. Co ta współpraca oznacza dla profilu, nas, fanów i przede
wszystkim dla Ciebie?
Z Fundacją, a
zasadniczo z Panem Januszem Baryckim, który jest jej prezesem,
korespondowaliśmy i rozmawialiśmy już dużo wcześniej – jak się pewnie domyślasz,
odezwałem się do niego z prostej przyczyny – nie chciałem, żeby to wszystko co
robię w sieci się zmarnowało, a łącząc siły zawsze można zrobić więcej. Prędko
okazało się, że nadajemy na podobnych falach, a co najważniejsze i oczywiste,
dzielimy ogromną pasję do Zdzisława Beksińskiego. Datę 9 września traktuję więc
umownie, bo właśnie wtedy poprosiłem o możliwość przekazania wieści o naszych
wspólnych planach Wam. Co to oznacza dla mnie, dla nas, dla Was? Jestem
przekonany, że ten właśnie krok okaże się dla wszystkich fanów Zdzisława Beksińskiego
bardzo ważny – nie chciałbym jednak zdradzać wszystkiego od razu, o wszystkim
będę informował na bieżąco na profilach, które prowadzę. Mogę jednak zdradzić,
że zaowocuje to udostępnianiem niepublikowanych wcześniej materiałów z archiwum
artysty czy reprodukcji dzieł w niedostępnej do dziś jakości, wspólnymi
inicjatywami mającymi na celu kultywowanie pamięci o Mistrzu oraz w najbliższym
czasie dokończeniem prac nad filmem dokumentalnym o Zdzisławie Beksińskim
zatytułowanym „Z wnętrza” i pokazaniem go w końcu szerokiej publiczności.
Chciałbym również rozpocząć niebawem prace nad kompletnym, wirtualnym muzeum
Beksińskiego, oczywiście w pełnej kooperacji z Fundacją i Muzeum w Sanoku.
Jestem pewien, że będziecie tym wszystkim zachwyceni.
Do Twoich osiągnięć można zaliczyć zorganizowanie
wspólnego zwiedzania wystawy II Muzeum Beksińskiego w Częstochowie. Jak
wyglądał cały proces? Nawiązałeś kontakt z panią Anną Paleczek-Szumlas i co
dalej?
Nie nazwałbym tego
jakimś specjalnym osiągnięciem, to był raczej swego rodzaju spontaniczny test,
dla mnie samego i naszej „Beksowej” społeczności, czy takie spotkania w ogóle
miałyby sens, czy ktokolwiek byłby nimi zainteresowany. Prędko okazało się, że
duże zainteresowanie tematem w sieci wymiernie przełożyło się na rzeczywistość
– do Częstochowy na wspólne zwiedzanie Drugiego Muzeum Mistrza przyjechało
wtedy prawie 40 osób, z całej Polski! Niektórzy tylko by się przywitać i
spokojnie obejrzeć galerię prac, inni by spędzić tam z nami pół dnia
podziwiając tę niezwykłą sztukę i żywo dyskutując o samym artyście przy
herbacie czy piwie. Do zorganizowania zwiedzania, oprócz namów kilku osób
śledzących profil, zmotywowała mnie sama Pani dyrektor w naszej korespondencji
po wernisażu wystawy – zaproponowała wówczas, że jeśli zbierzemy większą
grupę i umówimy się na konkretny termin jesteśmy w MGS bardzo mile widziani i
możemy liczyć na darmowe wejściówki oraz opiekę przewodnika na miejscu.
Ostatecznie jednak wycofano się z tej propozycji, każdy z nas musiał zapłacić
normalną cenę, a po wystawie oprowadzić wszystkich miałem ja sam, ale nikogo z
przybyłych to nie zniechęciło – wręcz przeciwnie. To było naprawdę bardzo ciekawe doświadczenie, kto wie,
może uda się nam coś takiego powtórzyć w niedalekiej przyszłości.
Obserwuję prowadzony przez Ciebie profil już od dłuższego
czasu. Za każdym razem, kiedy publikujesz jeden z obrazów Mistrza czy jeden z
jego cytatów, zawsze pozostaje jedna rzecz, która mnie nurtuje. Kim jest ten
chłopak kryjący się za obrazem? Zapytam wprost, kim jest Kamil Śliwiński?
Profile, które
prowadzę, cała ta inicjatywa, poświęcona jest wyłącznie twórczości i życiu
Zdzisława Beksińskiego – to ten niezwykły artysta z Sanoka i jego perypetie są
najważniejsze, tam nie ma miejsca na prywatę z mojej strony. Jestem, podobnie
jak ludzie odwiedzający te strony, wielkim fanem twórczości i filozofii
Mistrza, osobą nie anonimową, (od samego początku podpisuję się pod tą
inicjatywą z imienia i nazwiska), ale stojącą w
cieniu – nie zależy mi na poklasku, nie o to w tym wszystkim chodzi.
Wystarczającym docenieniem mojej ‘roboty’ jest to, że obserwuje ją regularnie
już ponad 50 tys. ludzi na Facebooku i Instagramie – i to bez złotówki wydanej
na tak modne gdzieniegdzie reklamy. Udało mi się również opublikować kilka
naprawdę bardzo poczytnych artykułów zarówno w polskich serwisach jak i
międzynarodowych takich jak 9GAG czy Bored Panda, kolejne są już w drodze. Ale
wracając do Twojego pytania… Kim jest Kamil Śliwiński? W telegraficznym
skrócie… (śmiech) Niedoszłym biologiem o usposobieniu zdecydowanie
humanistycznym, niepoprawnym i cholernie upartym marzycielem, od lat
pasjonującym się muzyką wszelaką i instrumentami, fanem tylko dobrego kina,
nietuzinkowej sztuki i literatury skłaniającej do przemyśleń.
Na początku wywiadu wspomniałeś, że nie posiadasz formalnego
wykształcenia artystycznego. W takim razie, czym zajmujesz się na co dzień? Czy
Twoja praca w jakiś sposób wiąże się za sztuką?
Od kilku lat zajmuję
się marketingiem w sieci pracując dla dużych zagranicznych firm i, jak mniemam,
dość ciekawych marek. Moja praca nie ma niestety nic wspólnego ze sztuką choć z
racji branży jest z nią poniekąd związana. Mówimy tu jednak muzyce oraz
muzykach, i to bardziej od strony technicznej, nie o malarstwie, rysunku, czy
grafice.
To ile jest w Tobie Beksińskiego? Czy tak jak on jesteś
artystą? Malujesz? A może tworzysz inne formy wyrazu?
Wbrew pozorom to
trudne i dość osobiste pytanie. Jak każdy z nas znajduję z nim naprawdę wiele
wspólnych cech, od przesadnego perfekcjonizmu, zainteresowania nowymi
technologiami czy dość ‘oryginalnych’ fobii po zamiłowanie do epistolografii, filozoficznych
rozmów czy niechęci do ludzi jako ogółu, nie jednostek. Trudno jednak
porównywać się do człowieka takiego formatu, nigdy nie będę nawet próbował. Ja
sam nie maluję, nie rysuję, nigdy nie byłem w tym dobry. To, co pasjonuje mnie od najmłodszych lat i jest prawdopodobnie
najlepszą formą wyrazu to muzyka. Od słuchania, selekcji, po tworzenie, które
sprawia mi największą frajdę. Jednak by nazywać siebie artystą musiałbym to co
tworzę pokazywać innym – póki co, wszystko wędruje do szuflady. Ale kto wie,
może kiedyś…
Podzielasz gust muzyczny Beksińskich? Jakiej muzyki
słuchasz na co dzień?
Bez dwóch zdań!
Zarówno Pan Zdzisław jak i Tomek mieli naprawdę niezwykłe gusta i co
najważniejsze, żywo się muzyką pasjonowali. Najlepszym tego dowodem są ich
olbrzymie kolekcje płyt i dziesiątki zarejestrowanych czy spisanych rozmów o
muzyce właśnie. Ja słucham naprawdę zróżnicowanej muzyki, choć najbliżej mego
serca są gitarowe dźwięki. W przeciwieństwie do młodszego z Beksińskich staram
się jednak nie ograniczać – podobne emocje budzi we mnie Bach, Schnittke czy
Preisner; Pink Floyd, Marillion, The Cure; Tool, Machine Head czy
Meshuggah; Massive Attack,
Apparat albo Lorn, Archive, AIR czy Republika; Korn, Deftones czy Limp Bizkit;
Herbie Hancock, John Coltraine czy Curtis Mayfield, O.S.T.R, Rysy czy
Riverside… Mógłbym tak wymieniać w nieskończoność i wciąż miałbym wrażenie, że
kogoś pominąłem. Muzyka to dla mnie temat rzeka, szukam w niej tego samego
czego, w każdym innym wytworze ludzkiej kreatywności, tego „czegoś” co trudno
nazwać słowami… Ale na tym skończmy, naprawdę, jeśli idzie o muzykę lepiej mnie
nie prowokować bo mógłbym się zbytnio rozgadać (śmiech).
Sztuka Zdzisława Beksińskiego bardzo często odbierana
jest jako depresyjna i przygnębiająca. Jakie uczucia wzbudza w Tobie? Prowokuje
Cię do myślenia o śmierci, samotności?
Nigdy nie patrzyłem
na twórczość Beksińskiego w taki sposób, w takich kategoriach. Nie uważam jej
za przygnębiającą czy depresyjną, nie prowokuje mnie do myślenia o przemijaniu
choć bez dwóch zdań, potrafi czasem lepiej wyrazić to, co mi się kłębi w głowie
niż jakiekolwiek słowa. Na obrazy, rysunki, zdjęcia, rzeźby czy grafiki Mistrza
patrzę po prostu jako na wytwór kreatywności niezwykłego twórcy – a ten może
się podobać, albo nie. Mnie się podoba, innym nie musi. Nie jestem z tych,
którzy lubią dopisywać do obrazów tytuły, interpretować je czy ogólnie rzecz
ujmując, przypisywać tej twórczości jakąś ponurą ideologię. Sztukę każdy z nas
pojmuje po swojemu, pozwólmy sobie na to, nie narzucając własnych interpretacji
innym.
Czy w kwestiach światopoglądowych, podejściu do życia
przypominasz Beksińskiego? A może prezentujesz zupełnie inną postawę?
Im więcej przemyśleń
Zdzisława Beksińskiego poznaję, tym bardziej upewniam się w przekonaniu, że w
wielu sprawach światopoglądowych dogadalibyśmy się bez problemu. Mistrz
zostawił nam całą masę dzienników, taśm video, tysiące stron korespondencji,
notatek czy wywiadów – by to wszystko zgłębić potrzeba naprawdę mnóstwo czasu,
ale gwarantuję, że warto – z tych wszystkich materiałów wyłania się nam obraz
naprawdę nieprzeciętnie inteligentnego, normalnego, wesołego gościa o
usposobieniu filozoficznym, które swoje poglądy popierał solidnie ugruntowaną
wiedzą. Moim zdaniem oprócz twórczości artystycznej Pan Zdzisław zostawił nam
coś na kształt „filozofii Beksińskiego” – schemat niezwykłego podejścia do
życia i system wartości oparty na racjonalnym myśleniu, dystansie i szacunku do
innych poglądów.
To czego Twoim zdaniem brakuje ludziom we współczesnym
świecie?
Wiesz, wydaje mi się,
że główny problem polega dziś na tym, że teoretycznie nie brakuje nam niczego,
przynajmniej w naszych rejonach. Wszystkiego jest zbyt wiele, również
teoretycznie mamy dostęp do wszystkiego co stworzył człowiek. Mam wrażenie, że
żyjemy w ciągłym przesycie: za dużo informacji, za dużo ludzi, za dużo zakupów,
za dużo planów… Sami sobie zbudowaliśmy świat oparty o konsumpcjonizm i manię
posiadania, świat, w którym gubimy to, co w człowieku najciekawsze i
najważniejsze. Ludziom dzisiaj brakuje najbardziej czasu, szczerości, brakuje
rozmów, empatii, mówienia o uczuciach, w końcu brakuje prostego zatrzymania się
w tym wciąż pędzącym świecie, odpoczynku i cieszenia się naturą. Oczywiście to
tylko moje obserwacje, na nieszczęście, sprawdzone na własnej skórze.
Muszę zapytać Cię, jakie jest Twoje zdanie na temat filmu
„Ostatnia Rodzina”, który w środowisku sympatyków Beksińskich jest szeroko
komentowany. Jak oceniasz ten film jako osoba znająca bardzo dobrze historię
Beksińskich, a jakie jest Twoje zdanie na temat samego dzieła, jego walorów
estetycznych i artystycznych?
Temat filmu „Ostatnia
rodzina” przerobiłem na każdy możliwy sposób, starałem się spojrzeć nań z
różnych perspektyw. I przyznam Ci szczerze, że nie lubię już na ten temat
dyskutować – powiedziano, napisano o nim już tak wiele… Ja sam widziałem go 5
razy, to wystarczająco dużo by wyłapać każdy ze smaczków, ale i każdą z
nieścisłości, a możesz mi wierzyć, jest ich tam naprawdę sporo. Miałem okazję
rozmawiać o tym obrazie z bliskimi oraz przyjaciółmi rodziny Beksińskich, ale i
z twórcami. I tu bardzo wyczuwalny jest dysonans w odbiorze i ocenie filmu – im
bliżej rodzinnego Sanoka tym gorsze opinie o „Ostatniej rodzinie”. Scenarzyście
zarzuca się, nie bez powodu zresztą, niewystarczające zgłębienie historii i
przedstawienie tej niezwykłej rodziny w krzywym zwierciadle – zgadzam się z tą
opinią w zupełności. Nie możemy jednak zapominać, że to nie jest film
dokumentalny. To film fabularny jedynie inspirowany prawdziwymi wydarzeniami,
czasem bardziej, czasem mniej. Wybierają się nań do kin nie tylko fani
Zdzisława czy Tomasza Beksińskich, ale również tacy, którzy o tej niezwykłej
rodzinie w ogóle nie słyszeli. "Ostatnią rodzinę" dobrze więc
traktować jako swoisty wstęp czy zachętę do lepszego zapoznania się z faktami.
Jestem przekonany, że obraz ten nie wywołałaby aż takich kontrowersji gdyby
filmowi bohaterowie nie nosiliby nazwiska Beksińskich – moim zdaniem to byłoby najuczciwsze
wobec wszystkich. Ale czy wtedy cieszyłby się taką popularnością i odniósł tyle
sukcesów? Czy wtedy byłyby nim zainteresowane festiwale filmowe na całym
świecie? Odpowiedzi są dla mnie proste – oczywiście, że nie. Sukces komercyjny
„Ostatnia rodzina” zawdzięcza tak samo Beksińskim i czymś w rodzaju legendy
wokół ich nazwiska, jak i ciężkiej pracy zespołu twórców, którą również trzeba
docenić: brawurowe kreacje aktorskie Andrzeja Seweryna, Dawida Ogrodnika i
Aleksandry Koniecznej, włącznie ze znakomitą charakteryzacją - każde z nich
przeszło na ekranie prawdziwą metamorfozę tak bardzo upodobniając się do
rodziny Beksińskich, że oglądanie ich sprawia ogromną przyjemność. Znawcy
tematu z pewnością docenią świetną scenografię oraz piękne zdjęcia Kacpra
Fertacza.
Kiedy odwiedziłam
częstochowską wystawę prac artysty po raz pierwszy, jej opiekun w rozmowie,
która się między nami wywiązała, określił Beksińskiego mianem psychodelicznego realisty. Czy zgadzasz się z
takim stwierdzeniem?
I tak, i nie, wszystko
zależy w jakim kontekście zostało użyte to stwierdzenie. Bo jeśli jedynie w
oparciu o jego sztukę i w oderwaniu od osobowości artysty to można się z nim
zgodzić – każdy z nas widzi, jaką stylistyką posługiwał się Beksiński. Jednak
kiedy spojrzymy na twórczość Mistrza przez pryzmat jego niezwykłego charakteru
prędko okaże się, że ani z psychodelią, ani z banalną realnością nie miał on
wiele wspólnego.
Dlaczego artysta dokumentował swoją pracę? W „Ostatniej
Rodzinie” widzimy, że Zdzisław nie
rozstawał się z aparatem i kamerą na krok. Czy był to sposób Beksińskiego na
jego własne exegi monumentum? Czy po
prostu chorobliwy strach przed zapomnieniem?
Może nie tyle pracę, choć
takie nagrania również się zachowały, co codzienne życie rodziny. Tak jak
wspomniałaś, Beksiński bardzo bał się przemijania, wielokrotnie wspominał o tym w dziennikach i korespondencji. W pełni je
rozumiał i akceptował, śmierć jest przecież naturalnym elementem ludzkiej
egzystencji, nie brakowało jej również wokół Pana Zdzisława – zanim sam
pożegnał się ze światem w tych tragicznych okolicznościach, obserwował
odchodzące matkę i teściową, żyjącą niejako z wyrokiem żonę Zosię czy próby
samobójcze syna. Dokumentowanie życia codziennego było dla niego próbą ocalenia
od zapomnienia wielu wspomnień, zatrzymania chwil z życia, nie tylko tych
dobrych – jak sam wspominał, często oglądał i przesłuchiwał zarejestrowane
przez siebie materiały i sprawiało mu to naprawdę dużą przyjemność. Beksiński
robił to wszystko dla samego siebie, jak większość rzeczy w życiu. Czy domyślał
się, że kiedyś te materiały mogą ujrzeć światło dzienne? Pewnie tak. Czy byłby
z tego faktu zadowolony? Hmm… Na pewno bardziej niż z prób fabularnego
przedstawienia życia jego rodziny.
Nawiążę jeszcze do poprzedniego
pytania. Mój znajomy z Australii to wielki fan Zdzisława Beksińskiego. Kiedy
dowiedział się, że będę przeprowadzać z Tobą wywiad, poprosił mnie, abym zadała
Ci pytanie, które już od dłuższego czasu go nurtuje. Czy Twoim zdaniem umieszczanie prac
Beksińskiego na okładkach płyt heavy i death metalowych zespołów jest
profanacją i zaniżaniem walorów jego sztuki, czy wręcz przeciwnie? To właśnie
podtrzymywanie pamięci o nim i kultywowanie jego sztuki?
Pozdrów oczywiście serdecznie swojego znajomego i w moim imieniu
zaproś do odwiedzenia profili, które prowadzę – w miarę możliwości staram się
tam również zamieszczać notki w języku angielskim. Wracając jednak do pytania… Katalog okładek płyt, na których wykorzystano dzieła
Beksińskiego liczy dzisiaj już kilkadziesiąt pozycji i ciągle się rozrasta, bo
zainteresowanie tą twórczością szczególnie zespołów metalowych jest naprawdę
ogromne. Jedną z ostatnich jest okładka płyty „Profan” zespołu Kampfar, jednej
z ikon norweskiego black metalu. Ja osobiście nie mam nic przeciwko temu, nie
uważam tego również za zaniżanie walorów tej twórczości, wręcz przeciwnie –
stylistyka jaką posługiwał się Mistrz, idealnie wpisuje się klimat muzyki
progresywnej, orientalnej czy metalowej właśnie. Sam Beksiński nie miał nic
przeciwko takiemu wykorzystaniu jego dzieł i jeszcze za życia wielokrotnie
pozwalał na reprodukowanie obrazów na okładkach płyt, wiele razy za namową
swojego syna. Kultowe są już wręcz wykorzystania jego obrazów na krążkach
prog-rockowej grupy Collage.
I ostatnie pytanie: gdybyś teraz spotkał Beksińskiego, o
co chciałbyś go zapytać?
Czy nie napiłby się
ze mną coca-coli i nie pogadał o muzyce czy nowinkach technologicznych – jestem
przekonany, że prędko znaleźlibyśmy wspólny język (śmiech)
Dziękuję za rozmowę.
źr. zdjęcia: własne
Julko, bardzo dziękuję za rozmowę! :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny wywiad. Kamil jak zwykle elokwentny i zarazem konkretny. Dobrze się to czyta :)
OdpowiedzUsuńBardzo miło mi to słyszeć :) O tak, Kamil to świetny rozmówca!
UsuńWspaniaaaałe :D
OdpowiedzUsuńDzięki za przyjemny wieczorek!
Cieszę się, że tym wywiadem uprzyjemniłam Twój wieczór :) Pozdrawiam :)
Usuń