Jaki kraj takie Taboo? O "Belle Epoque" słów kilka



Finał Belle Epoque już za nami. Kto wytrwał do końca? Kto uronił łzę po ostatniej scenie? Kto parsknął śmiechem tak jak ja? Muszę przyznać, że obejrzeniu ostatniego odcinka poczułam się rozczarowana, ale i oszukana. Niestety, po raz kolejny dałam się zwieść magii trailera, który, trzeba przyznać, zachęcił i rozbudził moje nadzieje do tego stopnia, że po raz pierwszy od wielu lat zasiadłam przed ekranem telewizora, aby śledzić serialowe losy bohaterów.



Nie chciałam być wobec niego krytyczna po obejrzeniu pierwszego odcinka i z lekkim przymrużeniem oka czytałam bardzo krytyczne wypowiedzi, które nie pozostawiały na TVN-oskiej produkcji suchej nitki. Teraz, po obejrzeniu całego sezonu większości autorów wypowiedzi muszę przyznać rację.


Belle Epoque jest po prostu słabym serialem, choć pomysł od samego początku wydawał mi się interesujący. Seria tajemniczych morderstw w dekadenckim Krakowie? Ja, miłośniczka modernizmu i seriali kryminalnych nie mogłam sobie wymarzyć niczego lepszego. Miałam też nadzieję, że poznam mroczną stronę polskiego miasta sprzed ponad 100 lat i z dumą będę mogła stwierdzić, że nie tylko zagraniczne seriale są godne uwagi.  Niestety, jak się z biegiem czasu okazało ani te morderstwa tajemnicze nie były, ani ten Kraków zbyt dekadencki… Rzucę teraz okiem wstecz. Na ulicach jest czyściej niż w niejednym współczesnym mieście, a mieszkańcy wyglądają jak aktorzy, którzy w strojach wybiegli z jakiegoś przedstawienia. Są po prostu przebrani a nie ubrani, co w szczególności rzuca się w oczy w przypadku Pawła Małaszyńskiego, którego strój moja mama dość trafnie określiła mianem stangreta. Ale o naszym gagatku za chwilę. 


Fabuła i intrygi w serialu są proste jak, wybaczcie mi, budowa cepa. Pomijając może dwa odcinki, w pozostałych już po kilku minutach można było wskazać zabójcę. Dialogi postaci wołają o pomstę do nieba. Zaczynając od tego, że dla twórców nie miało znaczenia czy ktoś jest chłop ze wsi czy komisarz Jelinek, w Belle Epoque wszyscy władają polszczyzną literacką. Pomijając kilka postaci, aktorzy swoje kwestie deklamują niczym dzieci na szkolnej akademii.


Przez Belle Epoque przewinęła się cała kanonada polskich aktorów, zarówno starych wyjadaczy jak i młodego pokolenia, które dopiero stawia pierwsze kroki. I kogóż tam nie było.. oprócz oczywiście głównego duetu Małaszyński&Cielecka, Lubos, duet Lubaszenków, Rosati, Pazura, Gonera i pozostałe twarze, które jak to się mówi „gdzieś już widziałam..”


Posągowa Magdalena Cielecka, która początkowo jako jedyna się wyróżniała, z czasem chyba swoją grę przystosowała do serialowego partnera, bo z odcinka na odcinek grała coraz gorzej. Nie wiem, czy to jakieś fatum tego serialu, że nawet dobrzy aktorzy, mający na swym koncie ciekawe role, na jego planie zachowywali się tak, jakby zapomnieli swojego rzemiosła.


No i nasz Jan Edigey-Korycki… cóż, na jego temat mogłabym poświęcić oddzielny post, ale się powstrzymam. W założeniu twórców miał być głównym bohaterem ale stał się, i chyba tu nie przesadzam, głównym pośmiewiskiem. Poczynając od stroju, który chyba był na niego za duży przez jego stałą minę, która mówiła „coś mi tu śmierdzi” (DOSŁOWNIE), po grę, która delikatnie mówiąc, nie porywała. Resztę pominę milczeniem.

Na szczęście na tle tej farsy znajdzie się pozytywny akcent, którym są postacie wykreowane przez Eryka Lubosa i… Eryka Kulma. Ten pierwszy w roli patologa Henryka Skarżyńskiego jest wręcz fenomenalny (i to określenie na tle gry pozostałych nie jest przesadą). Widać, że on sam miał na tę postać pomysł i zabrzmi to patetycznie, ale tchnął w nią życie. Te nerwowe gesty, ciągłe podkręcanie wąsika, ta nieśmiałość wobec pięknych kobiet... Natomiast Eryk Kulm ujął mnie rolą asystenta komisarza Jelinka, Zygmunta Kazaneckiego. Jego bohater z założenia ma być „sztywniakiem”, takim co nawet jakby chciał to by nie mógł, no bo przepisy…, trochę nierozgarniętym życiowo, wszędobylskim i węszącym podstępu. I to mu bardzo dobrze wychodzi. Może prorokuję, ale liczę na to, że jeszcze zobaczymy go na dużym ekranie.

Pozytywnym akcentem mogłaby być także muzyka. Słysząc „Psycho Kiler” w zwiastunie i czołówce serialu liczyłam, że twórcy pójdą za ciosem i umieszczą więcej rockowych kawałków, które odpowiadałyby poszczególnym scenom i tworzyłyby ciekawe zestawienie  muzyki współczesnej i nastroju początków XX wieku. Niestety, tak nie do końca się stało, a muzyka kiedy już się  w serialu pojawia, nie zawsze współgrała z nastrojem sceny.



Chciałabym podsumować swoje przemyślenia w jakiś zgrabny sposób, ale nie mam już chyba za wiele do powiedzenia. Przykro mi, że TVN traktuje swojego odbiorcę jako osobę o ograniczonych horyzontach zakładając, że skomplikowana intryga to dla niego zbyt dużo, a  pewnych niuansów może nie wyłapać i prezentuje mu obraz świata, który nie istniał.

źr. zdjęć: spidersweb.pl, moviesroom.pl, onet.pl, dziennik zachodni

Komentarze

Popularne posty