Miłość, miłość nas rozdzieli - recenzja "Ostatniej Rodziny"
Kiedy w zwiastunie promującym
film usłyszałam utwór zespołu The Moody Blues - "Nights in White
Satin" podświadomie czułam, że to nie może być zły film. Tym razem mój
szósty zmysł mnie nie zawiódł. "Ostatnia Rodzina" to najlepszy polski
film, który widziałam w tym roku. A może i w ciągu kilku ostatnich lat.
„Trochę tego Tomka
przejaskrawili” - podsłyszałam w rozmowie dwóch chłopaków, kiedy po skończonym
seansie opuszczaliśmy kino. Czy faktycznie tak było? Nie wiem, ponieważ nie
znałam Tomka Beksińskiego. Tak jak i nie znałam Zdzisława ani Zosi. Szłam na
ten film jako entuzjastka kina i to przede wszystkim z tej perspektywy chcę go
ocenić. Co nie zmienia faktu, że to fascynacja pracami Mistrza sprawiła, że
marzyłam o obejrzeniu dzieła odkąd zobaczyłam pierwszy trailer.
„Ostatnia Rodzina” to nie film
dokumentalny. To film fabularny, gdzie za inspirację posłużyły fragmenty
biografii rodziny Beksińskich. Mimo to, sygnowanie go napisem „historia
prawdziwa” uważam za przesadę i główne źródło kontrowersji, a może wręcz
nienawiści w stosunku do tego filmu. Dlatego jestem w stanie zrozumieć złość
osób, które osobiście znały rodzinę Beksińskich, a w szczególności Tomka, bo to,
co zobaczyły na ekranie z „prawdziwością” mogło nie mieć wiele wspólnego.
Wróćmy jednak do rzeczy, które
sprawiają, że ten film jest godny obejrzenia. Według mnie, to przede wszystkim
gra aktorska oraz niesamowita charakteryzacja powodują, że momentami ma się
ochotę powiedzieć „Beksińscy jak żywi”. Osobiście byłam bardzo
usatysfakcjonowana interpretacją każdej postaci, a w szczególności (o ironio!)
Tomasza Beksińskiego. Tomek w wykonaniu Dawida Ogrodnika dość przypominał mi
Jima Morrisona. Obydwaj nieprzeciętnie inteligentni, oczytani, porywczy, ale i
bardzo wrażliwi. I z tą samą destrukcyjną wręcz potrzebą „przebicia się na
drugą stronę”…
Doskonale wiemy, jak istotną
funkcję w filmie odgrywa muzyka. Mimo to, często pełni ona jedynie rolę
dopełniającą. W „Ostatniej Rodzinie” muzyka jest osobnym bohaterem, narratorem,
który opowiada nam o tym, czego postacie nie mogą, a może nie chcą wyrazić.
Beksińscy słuchali muzyki zawsze i wszędzie, dlatego oczywistością było, że
soundtrack stworzony na potrzeby filmu będzie wyjątkowy. Muzyka w nim zawarta
to połączenie ulubionych klasycznych utworów Zdzisława od Liszta przez Debussy’ego
na Mahlerze kończąc oraz wykonawców, których uwielbiał Tomek – świetny dziennikarz
muzyczny – Yazoo, Camel czy Closterkeller. Już na tej płaszczyźnie możemy
zauważyć, że muzyka w filmie to zderzenie dwóch ogromnych indywidualności
jakimi byli Zdzisław i Tomek Beksińscy.
O mocy tego filmu decydują
detale. Oglądanie życia rodziny jakby z ukrycia, towarzyszenie postaciom
podczas każdej rutynowej czynności, podglądanie Zdzisława Beksińskiego w czasie
pracy albo pogrążonej w zadumie Zosi, ćmiącej papierosa przy oknie. Sposób, w
jaki ojciec i syn rozmawiają ze sobą, jak troszczą się o siebie nie troszcząc.
Same prace Mistrza nie stanowią głównej
osi wydarzeń, bo nie jest to film o twórczości Zdzisława Beksińskiego i
paradoksalnie to nie jego sztuka jest tutaj najważniejsza. To relacja pomiędzy
trojgiem ludzi stanowi serce tego dzieła. I jest to relacja bardzo trudna. To miłość, która ich rozdzieliła.
Każdy bardziej zaprawiony w boju
widz na pewno wychwycił scenę, podczas której z ust Zofii Beksińskiej, chcącej
zrobić Tomkowi i Zdzisławowi zdjęcie padają następujące słowa: „wy stoicie tak osobno,
że ja nie mogę was objąć”. I ten cytat doskonale oddaje relację jaka
panowała między tymi trojgiem.
„Ostatnia Rodzina” jest historią
prawdziwą, ale nie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Historia Beksińskich
stanowi jedynie wzorzec. Film w dobitny sposób podkreśla prozę życia artysty
formatu Beksińskiego. Odzwierciedla codzienne problemy jego rodziny, bunt
przeciwko otoczeniu, chorobliwą wręcz potrzebę miłości i nieumiejętność jej
odwzajemnienia. Pokazuje cierpienie i samotność, z jakimi trzeba zmierzyć się
po stracie bliskiej osoby. I prawdziwość tej historii polega na tym, że może
się ona toczyć w każdym z nas.
Na drugi dzień po premierze
filmu nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Kręciłam się po domu, w zamyśleniu
wyglądałam przez okno, łapałam się na tym, że od kilku minut stoję w bezruchu
na środku pokoju albo opieram się o parapet. Dlaczego? Nie wiem. Być może dlatego, że film pozostawił
po sobie jakiś ślad, o którym nigdy nie zapomnę.
Idealnym podsumowaniem „Ostatniej
Rodziny” będzie cisza, która zapanowała wśród oglądających po wyświetleniu
ostatniej sceny. Nikt nie rozmawiał, nikt nie opuścił sali. Wszyscy trwali w
bezruchu do końca napisów. Dopiero gdy zapalono światła, widzowie jakby zaczęli
powracać do rzeczywistości. Ktoś szukał telefonu, ktoś inny ukradkiem ocierał
łzy, których nie sposób było powstrzymać.
Polecam ten film każdemu bez
względu na to, czy jest zagorzałym fanem twórczości Zdzisława Beksińskiego czy może
słyszy o nim po raz pierwszy. Ten film wgniata w fotel i z każdą kolejną minutą
coraz bardziej wwierca się w naszą duszę. Katharsis? Zapomnijcie. Jedyne, co
mogę Wam obiecać, to że po obejrzeniu go nie będziecie już tacy sami.
źr. zdjęć: kinoluna.pl, multikino.pl, filmonet.pl se.pl
Muszę koniecznie zobaczyć ten film :)
OdpowiedzUsuńNaprawdę warto! Ja na pewno obejrzę go jeszcze nie raz :)
Usuń