Oglądane: Bez przebaczenia. A może jednak z przebaczeniem, Walt?
„Całe
szczęście, że Gran Torino wyreżyserował Clint Eastwood” – przeczytałam opinię
użytkownika na jednym z filmowych portali. No cóż, nie sposób się z tym nie
zgodzić. Oglądając film, ciężko nie odnieść wrażenia, że „już to gdzieś
widziałem…”
Bo w istocie, czego, co znamy już z innych filmów, w tej historii
nie ma? Jest typowy, choć nie do końca rodowity Amerykanin, Walt Kowalski,
który za największą świętość ma swoje podwórko i każdemu, kto na nie
wtargnie, chce odstrzelić łeb. Jest rasizm, i stereotypowe
postrzeganie świata głównego bohatera, który mentalnie wciąż żyje w latach 60. Pojawia się codzienność życia w getcie, rządzącym
się własnymi, często brutalnymi prawami. Dość wyraźnie zarysowany wątek to
widmo wojny w Wietnamie, które pomimo upływu lat wciąż odciska swe piętno na
Walcie. Aż w końcu, tak dobrze znane nie tylko z w filmu, ale i życia:
samotność, zerwane więzi rodzinne. Jest wina, ale i kara. Jest także
odkupienie.
Myślę, że jeśli realizacją zająłby się ktoś inny, jedyne co
można by wtedy powiedzieć o produkcji to „gniot”, „w kółko odgrzewane
amerykańskie flaki z olejem” albo „jak widać Amerykanie nigdy nie mają dość
swojego uwielbienia serwując nam kolejny mit o wspaniałej Ameryce”. W czym w
takim razie tkwi sekret filmu, który sprawia, że nie staje się on jedynie
zapychaczem czasu w wolny wieczór? Że nie jest filmem, który oglądamy „przez
palce”, a na drugi dzień zupełnie o nim zapominamy?
Eastwood
rezygnuje z kanonów współczesnego kina rozrywkowego, skupiając się przede
wszystkim na kreacji bohaterów i ukazaniu zmian, jakie zachodzą w nich w
trakcie historii. Dużą wagę odgrywają w filmie dialogi i niewybredne
powiedzonka Walta, które za każdym razem wywołują salwy śmiechu. Na uwagę
zasługuje także ścieżka dźwiękowa, która staje się istotnym budującym
elementem filmu.
Film skłania do refleksji. Pokazuje, że każdy z nas ma swoje
„Gran Torino” i każdego dnia płaci za nie określoną cenę. Produkcja
Eastwooda z założenia jest filmem, który ma nas wprawić w dobry nastrój.
Pokazać, że na świecie istnieją ludzie, którzy jeszcze widzą coś więcej, niż
granice własnego podwórka. Ludzie, którzy potrafią przezwyciężyć własne
uprzedzenia, a nawet nienawiść, widząc, że słabszemu od nich dzieje się
krzywda.
„Gran
Torino” to obraz, który uświadamia, że siła przyjaźni potrafi przełamać nawet
najgłębiej skrywaną nienawiść. To także film mówiący o tym, że rodzina to
czasami coś więcej niż więzy krwi i wspólne nazwisko.
A
jeśli to wszystko okraszone jest silną dawką ironii, świetnego humoru,
mistrzowskimi, zapadającymi w pamięć dialogami i najwyższym poziomem aktorstwa,
to dlaczego się nie zachwycać?
źródło zdjęć: filmweb
Film definitywnie wart obejrzenia, a recenzja przeczytania. :)
OdpowiedzUsuń