WAKE UP, WAKE UP, WAKE UP!!!!!
Jak wyglądał Wasz dzisiejszy poranek? Zapewne wstanie z łóżka było zadaniem ponad Wasze siły. Otworzyliście oczy, przeklinaliście wszystkie świętości świata, pewnie trochę poleżeliście, ale zaraz potem wyskoczyliście spod kołdry i parę chwil później byliście już na nogach.
Kiedy ostatni raz się z czegoś ucieszyliście? Nie mam tutaj na myśli radości z otrzymania wypłaty, czy niespodziewanego zastrzyku gotówki. Nie chodzi mi też o 5 w indeksie ani o kwiaty na Dzień Kobiet. Mam tutaj na myśli radość płynącą z niematerialnych rzeczy. "Hej, ja oddycham, ja czuję, a ta trawa robi się zielona, chyba idzie wiosna..." Oczywiście nie chodzi mi o afirmację świata w stylu hipisów z roku '69, kiedy to nawet marmolada zasługiwała na napisanie o niej piosenki, świat był piękny, kolorowy, radosny, a wszyscy się nawzajem kochali. No cóż, jak wtedy mogło być inaczej?
Nie myślcie, że ja kiedykolwiek cieszyłam się z takich prostych, wręcz prozaicznych rzeczy. Ooo nie. Zazwyczaj jestem pierwszą osobą do wiecznego umartwiania się. Bo świat jest taki niesprawiedliwy, a ludzie okrutni i co, nie pozostaje mi nic innego jak go nienawidzić.
A jak tam z Waszymi problemami? Każdy jakieś ma, to oczywiste. Ale gdyby tak pomyśleć, czy te problemy, jak je nazywamy, faktycznie nimi są? No cóż, dla mnie tydzień temu wielką tragedią było, że w poniedziałek zaczynam zajęcia o 8 rano. Czy to nie śmieszne?
Ludziom brakuje szerszej perspektywy. I mnie też jej brakowało, chociaż dotychczas wydawało mi się że jest zupełnie odwrotnie, bo w końcu jestem taka "świadoma", że komuś np. może się wieść w życiu gorzej. Mimo to, na pierwszym miejscu zawsze stawiałam siebie. Pamiętam, że kiedy pracowałam, zachowywałam się jak cierpiętnica. Bo ja pracuję, więc mam prawo narzekać, mam prawo czuć się źle, już nie mam siły bla bla bla. A inni, którzy nie pracują, to niech się nawet nie odzywają, skoro przez weekend mogą sobie odpocząć, zamiast być od rana do nocy w pracy. Nieraz w poniedziałki przed zajęciami o 8 rano siedziałam z miną męczennicy, bo się nie wyspałam i musiałam tu być. Oczywiście, że mam prawo się tak czuć, w końcu nie jest to karalne. Jesteśmy tylko ludźmi, nie robotami, które nie odczuwają zmęczenia, stresu, które nie myślą. Jednak teraz, kiedy to sobie przypomnę jest mi wstyd.
Jesteśmy zbyt skoncentrowani na sobie. Chociażby wtedy, kiedy ktoś opowiada nam o swoim problemie, nie próbujemy pomóc go rozwiązać, tylko mówimy: "O Boże..to straszne. A słuchaj ja miałam/em bardzo podobną sytuację..." i zaczynamy mówić o sobie. Skąd o tym wiem? Bo sama też tak robię. Ale i większość osób, które to właśnie czytają, też od tego nie stroni. Oczywiście, nie zawsze robimy to w "złej wierze", ale jakoś tak ciężko skupić się na problemach kogoś innego, co?
Oczywiście to, co już przeczytaliście, umieszczam tutaj nie bez powodu. Gdyby nie pewna osoba, bardzo możliwe, że nigdy bym czegoś takiego nie napisała. Co więcej, dalej nie zdawałabym sobie sprawy, że przesypiam własne życie.
To co napisałam powyżej, miało na celu uświadomienie każdemu z nas w jak tak naprawdę dobrej sytuacji się znajdujemy i bardzo często nie potrafimy tego wykorzystać. A problemy? Tak naprawdę większość z nich wcale nimi nie jest.
Mniej więcej tydzień temu na mojej uczelni odbył się wykład Artura Wachowicza zatytułowany "Przebudzenie przed pobudką". Artur kilka lat temu podczas jazdy na rowerze uległ z pozoru niegroźnemu wypadkowi, który zakończył się dla niego tragicznie - od tego czasu ma sparaliżowane ręce i nogi. Fachowo nazywa się to tetraplegia. Artur porusza się na wózku elektrycznym. Bez pomocy drugiej osoby nie jest w stanie zrobić większości rzeczy, które nam, sprawnym osobom zajmują kilka sekund. Jak chociażby wstanie z łóżka. A wiecie w jakim zawodzie pracuje po wypadku? Został analitykiem internetowym. I nie zamierza zwalniać. Prowadzi wykłady jak ten, w którym mogłam uczestniczyć. Ma całą masę marzeń, planów, które ma zamiar spełnić.
Artur przed wypadkiem też miał jakieś plany na przyszłość. Miał swoje życie, pracę. Słuchając go podczas wykładu zdałam sobie sprawę, że tak jak on parę lat temu, tak ja właśnie przez te parę lat "przesypiałam" swoje życie lub bardzo często żyłam "z automatu". Czasami budząc się rano marzyłam tylko o tym żeby znowu iść spać. Wracając z zajęć/pracy myślałam tylko o tym, żeby obejrzeć serial i się położyć. Czasami nie miałam nawet ochoty przeczytać książki.
To nie społeczeństwo stoi nam na drodze do samorealizacji, sukcesu. Społeczeństwa nie obchodzi jakaś tam jednostka. Jedyną osobą, która stoi nam na drodze jesteśmy my sami. Sami stwarzamy sobie ograniczenia, wszystko odkładamy "na potem". Mamy w sobie tak olbrzymi potencjał, którego nie wykorzystujemy, bo się nam nie chce, bo to nie ma sensu, bo po co to robić.
Artura poznałam osobiście. I nie przypominam sobie, abym w swoim życiu spotkała drugą tak wspaniałą i niesamowitą osobę, która zaraża pozytywną energią oraz chęcią do działania wszystkich wokół. Wracając do domu po spotkaniu szłam ulicą i uśmiech nie schodził mi z twarzy. Niektórym może wydać się to głupie, ale cieszyłam się z samego faktu, że w końcu gdzieś zmierzam. Hej, w końcu ja też mam plany, więc co stoi mi na przeszkodzie, aby je zrealizować? Po co odkładać je "na potem"?
Więc kiedy następnym razem nie będzie się Wam chciało wstać z łóżka, pamiętajcie że od tego, aby zawładnąć światem dzieli Was tylko kilka sekund.
Pora wstawać.
Świetne fotosy. Spoko mike. :P :*
OdpowiedzUsuńHah, miałam dobrego fotografa :P a miktofon, fakt, niczego sobie :P
OdpowiedzUsuń