Recenzja filmu "Stracone pokolenie"
Gdyby przyszło mi streścić ten film w kilku zdaniach, brzmiałoby to mniej więcej tak: Jest to swoista interpretacja "W drodze" Kerouaca, z tym że Dean Moriarty przybiera tutaj postać demonicznego blondwłosego młodzieńca z piekła rodem..."
Nie będzie odkryciem jeśli napiszę, że "Stracone pokolenie" można zaliczyć do kina drogi. Fabuła wygląda mniej więcej tak: Dwójka młodych ludzi: Jordan White (James Duval) i Amy Blue (Rose McGovan) podróżuje sobie oldschoolowym samochodem po Ameryce. Z moich laickich obserwacji wynika, że jest to zachodnie wybrzeże USA. W trakcie swoich wojaży poznają wspomnianego już przeze mnie
demonicznego Deana Moriarty'ego (mam problem z odmianą nazwisk)aka Xaviera Reda.
I tutaj, można powiedzieć, zaczyna się cała przygoda. Bowiem od momentu, kiedy Xavier Red wsiada do samochodu Amy, rozpoczyna się "seria niefortunnych zdarzeń" i nieustanna ucieczka przed aparatem władzy i mściwymi kochankami Rose.
Ową serią niefortunnych zdarzeń są morderstwa popełniane przez bohaterów "zupełnie przypadkiem", bowiem okoliczności i sposób ich dokonywania są tak absurdalne, że nie sposób ich określić inaczej.
Powiem tak: ten film nie spodoba się każdemu. Aby go zrozumieć, trzeba spojrzeć na niego z dystansem i spróbować odczytać ironię, która jest w nim bardzo widoczna i wręcz woła do nas z ekranu. W innym wypadku, będzie on dla widza stratą czasu. Jedyne co zobaczy, to bezsensowna brutalność, sex i wyszczekana nastolatka paradująca w przykrótkiej sukience i mająca aż za swobodne podejście do wolnej miłości.
Pozostając przy sylwetce Amy, muszę przyznać, że spodobała mi się
kreacja, którą stworzyła Rose McGovan. Jej bohaterka z fryzurą a'la Mia z Pulp Fiction, w krótkiej czarnej sukience, za dużej motocyklowej kurtce i z czerwoną szminką na ustach stanowi kwintesencję "straconego pokolenia". Odpala jednego papierosa od drugiego i klnie jak szewc. Jest przekonana o własnej niezależności, ale tak naprawdę jest bardzo zagubiona, tak jak i pozostali bohaterowie filmu.
Niewiele wiemy na temat ich przeszłości. Domyślam się, że Amy może wywodzić się z tak zwanego dobrego domu i będąc znudzoną swoim życiem postanawia wyruszyć w podróż po Stanach, mając w głębokim poważaniu wszelkie zakazy. Jordan to tak naprawdę malutki chłopiec zaklęty w ciele młodego mężczyzny. Jest zakochany w Amy "szczenięcą miłością", bo jak twierdzi, chodzą ze sobą bardzo długo, czyli 3 miesiące. Jedyne o czym myśli to jaranie trawy, gra na automatach i jedzenie. Jest bardzo naiwny i owa naiwność staje się jego zgubą.
Xavier jest przybyszem znikąd. Przyłączył się do dwójki wagabundów,
kiedy o mało co nie został zadźgany podczas bójki pod jednym z undergroundowych klubów. Od samego początku staje się obiektem pożądania Amy, która początkowo się przed tym wzbrania okazując Xavierowi nienawiść. Jest postacią ambiwalnetną. Z jednej strony nie przystaje do społeczeństwa, tak jak i początkowo nie przystaje do Amy i Jordana, ale tak naprawdę potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji. Nie ukrywam, że na pewno pomaga mu w tym wygląd archanioła Gabriela z diabelskimi rogami i spojrzeniem szaleńca. Szaleńca, którego jednak żal wyrzucać z samochodu.
I wreszcie, fundamentalne pytanie: co autor miał na myśli? Jaki jest sens podróży trojga młodych ludzi? Czy oni w ogóle gdzieś dotrą albo raczej: czy oni w ogóle gdzieś zmierzają?
No cóż. Na pewno Gregg Araki poprzez ten obraz wydaje sąd na społeczeństwie. Film powstał w połowie lat 90'. Era werterycznego, buntującego się bez powodu Jamesa Deana bezpowrotnie przeminęła. Nie ma też swobodnych jeźdźców, dla których jedyną wartością była wolność. Czy więc pokolenie lat 90 jest dla Arakiego pokoleniem bez wartości? Spisanym na straty? Tak. Ale to nie pokolenie jest temu winne. Jako winowajcę reżyser wskazuje społeczeństwo. Społeczeństwo o przestarzałych poglądach. Ariaki ukazuje jego uwstecznienie i głupotę. Czasy rewolucji seksualnej i nagonki na zespoły będące "dziełem szatana" już dawno minęły, a mimo to, media wciąż karmią tym obywateli. Ze wszystkich sposobów ukazania beznadziejnego położenia młodych gniewnych, najbardziej wymownym i zrozumiałym jest powtarzający się motyw 6.66 - ceny jaką bohaterowie płacą w każdym sklepie podczas swojej podróży. Tym samym nietrudno się domyślić, że droga, którą wybrali, ma zaprowadzić ich do piekła. W oczach społeczeństwa nie mają oni bowiem żadnej wartości. Są jak wrzód na tyłku, którego należy się pozbyć. Obrazą dla tego kraju, choć tak naprawdę stają się jego niekwestionowanym symbolem.
Nie będzie odkryciem jeśli napiszę, że "Stracone pokolenie" można zaliczyć do kina drogi. Fabuła wygląda mniej więcej tak: Dwójka młodych ludzi: Jordan White (James Duval) i Amy Blue (Rose McGovan) podróżuje sobie oldschoolowym samochodem po Ameryce. Z moich laickich obserwacji wynika, że jest to zachodnie wybrzeże USA. W trakcie swoich wojaży poznają wspomnianego już przeze mnie
demonicznego Deana Moriarty'ego (mam problem z odmianą nazwisk)aka Xaviera Reda.
I tutaj, można powiedzieć, zaczyna się cała przygoda. Bowiem od momentu, kiedy Xavier Red wsiada do samochodu Amy, rozpoczyna się "seria niefortunnych zdarzeń" i nieustanna ucieczka przed aparatem władzy i mściwymi kochankami Rose.
Ową serią niefortunnych zdarzeń są morderstwa popełniane przez bohaterów "zupełnie przypadkiem", bowiem okoliczności i sposób ich dokonywania są tak absurdalne, że nie sposób ich określić inaczej.
Powiem tak: ten film nie spodoba się każdemu. Aby go zrozumieć, trzeba spojrzeć na niego z dystansem i spróbować odczytać ironię, która jest w nim bardzo widoczna i wręcz woła do nas z ekranu. W innym wypadku, będzie on dla widza stratą czasu. Jedyne co zobaczy, to bezsensowna brutalność, sex i wyszczekana nastolatka paradująca w przykrótkiej sukience i mająca aż za swobodne podejście do wolnej miłości.
Pozostając przy sylwetce Amy, muszę przyznać, że spodobała mi się
kreacja, którą stworzyła Rose McGovan. Jej bohaterka z fryzurą a'la Mia z Pulp Fiction, w krótkiej czarnej sukience, za dużej motocyklowej kurtce i z czerwoną szminką na ustach stanowi kwintesencję "straconego pokolenia". Odpala jednego papierosa od drugiego i klnie jak szewc. Jest przekonana o własnej niezależności, ale tak naprawdę jest bardzo zagubiona, tak jak i pozostali bohaterowie filmu.
Niewiele wiemy na temat ich przeszłości. Domyślam się, że Amy może wywodzić się z tak zwanego dobrego domu i będąc znudzoną swoim życiem postanawia wyruszyć w podróż po Stanach, mając w głębokim poważaniu wszelkie zakazy. Jordan to tak naprawdę malutki chłopiec zaklęty w ciele młodego mężczyzny. Jest zakochany w Amy "szczenięcą miłością", bo jak twierdzi, chodzą ze sobą bardzo długo, czyli 3 miesiące. Jedyne o czym myśli to jaranie trawy, gra na automatach i jedzenie. Jest bardzo naiwny i owa naiwność staje się jego zgubą.
Xavier jest przybyszem znikąd. Przyłączył się do dwójki wagabundów,
kiedy o mało co nie został zadźgany podczas bójki pod jednym z undergroundowych klubów. Od samego początku staje się obiektem pożądania Amy, która początkowo się przed tym wzbrania okazując Xavierowi nienawiść. Jest postacią ambiwalnetną. Z jednej strony nie przystaje do społeczeństwa, tak jak i początkowo nie przystaje do Amy i Jordana, ale tak naprawdę potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji. Nie ukrywam, że na pewno pomaga mu w tym wygląd archanioła Gabriela z diabelskimi rogami i spojrzeniem szaleńca. Szaleńca, którego jednak żal wyrzucać z samochodu.
I wreszcie, fundamentalne pytanie: co autor miał na myśli? Jaki jest sens podróży trojga młodych ludzi? Czy oni w ogóle gdzieś dotrą albo raczej: czy oni w ogóle gdzieś zmierzają?
No cóż. Na pewno Gregg Araki poprzez ten obraz wydaje sąd na społeczeństwie. Film powstał w połowie lat 90'. Era werterycznego, buntującego się bez powodu Jamesa Deana bezpowrotnie przeminęła. Nie ma też swobodnych jeźdźców, dla których jedyną wartością była wolność. Czy więc pokolenie lat 90 jest dla Arakiego pokoleniem bez wartości? Spisanym na straty? Tak. Ale to nie pokolenie jest temu winne. Jako winowajcę reżyser wskazuje społeczeństwo. Społeczeństwo o przestarzałych poglądach. Ariaki ukazuje jego uwstecznienie i głupotę. Czasy rewolucji seksualnej i nagonki na zespoły będące "dziełem szatana" już dawno minęły, a mimo to, media wciąż karmią tym obywateli. Ze wszystkich sposobów ukazania beznadziejnego położenia młodych gniewnych, najbardziej wymownym i zrozumiałym jest powtarzający się motyw 6.66 - ceny jaką bohaterowie płacą w każdym sklepie podczas swojej podróży. Tym samym nietrudno się domyślić, że droga, którą wybrali, ma zaprowadzić ich do piekła. W oczach społeczeństwa nie mają oni bowiem żadnej wartości. Są jak wrzód na tyłku, którego należy się pozbyć. Obrazą dla tego kraju, choć tak naprawdę stają się jego niekwestionowanym symbolem.
Następnym razem, jak znowu będziesz marudzić, że napisałaś słabą recenzję, to już Ci nie uwierzę :P
OdpowiedzUsuńCóż, film baaardzo w Twoim stylu. Nie pytaj mnie, czemu tak uważam ani co to jest Twój styl, bo nie umiem tego wytłumaczyć xd W każdym razie jakoś mnie tak zaciekawił, chociaż wcześniej nie zwracałam na niego specjalnej uwagi. Niewykluczone, że będę na niego za głupia, ale skoro mnie ostrzegłaś chociażby przed tą ironią, nawet tak widoczną, to może nie będzie tak źle... Obejrzę, choć nie mam pojęcia kiedy :P
Haha, skąd ja to znam, ta niekończąca się na filmwebie lista filmów do obejrzenia.. :D no powiem Ci, że film sam w sobie momentami jest..dziwny i to do tego stopnia, że nawet ja oglądając go krzyczałam what the fuck?! mimo wszystko uważam że jest wart obejrzenia, chociażby dla samego demonicznego Deana Moriarty'ego :P
OdpowiedzUsuń