Próbując zrozumieć Demona..

To nie będzie recenzja. To znaczy, ten tekst byłby nią, gdyby nie skłonność do nadmiernego subiektywizmu we wszystkim co piszę. Czyli parafrazując Witkacego, samoanalizy, która staje się samolizą - samolizaniem się wdzięcznego kotka". Bo  takimi wdzięcznymi kotkami jesteśmy. Jedni bardziej, inni mniej, ale już nie mnie - królowej samolizania się - to oceniać.
Przygotowując się do pisania tego, a przygotowania te zajęły mi kilka dni, zużyłam całą energię na moją słabą-silną wolę, aby nie przeczytać żadnej recenzji czy wypowiedzi krytyka na temat tego filmu. Nie chciałam, aby to, co tutaj napiszę, było parafrazą czyichś mądrych słów, którymi zaczęłabym się sugerować, ale przyznam, że posłuchałam kilku krótkich wywiadów z Marcinem Wroną, próbując znaleźć odpowiedź na odwieczne pytanie "co autor miał na myśli". Hm, chyba niepotrzebnie użyłam wcześniej słowa "przygotowania". Ktoś jeszcze pomyśli, że nie wiadomo co robiłam, a ja przez ten czas próbowałam po prostu zrozumieć ten film i znaleźć odpowiedź na nurtujące mnie pytania. Czy ją znalazłam?

Na film poszłam z czystej ciekawości. Nie ukrywam, że na moją decyzję miała wpływ tragiczna śmierć reżysera. W wielu artykułach odnoszących się do jego postaci, czytałam, że ten film kosztował go wiele wysiłku. Poza tym, polski film o opętaniu, nie licząc kilku wyjątków, to raczej u nas rzadkość, dlatego postanowiłam zaryzykować. 
Może powiem to od razu, co i tak nietrudno zauważyć. Nie jestem żadnym znawcą kina, a już na pewno nie kina polskiego, które zawsze traktowałam po macoszemu. Więc na wszystko, co tutaj piszę, trzeba wziąć pewną poprawkę.
Skupmy się w końcu na filmie. Przede wszystkim nie określiłabym go mianem horroru, a taki gatunek często widniał przy jego opisach. Dla mnie jest to bardziej thriller psychologiczny z elementami fantasmagorii i groteski. Ten film ma w pewnym stopniu przerażać. I robi to w sposób niewymuszony. Jakby ten film streścić w skrócie i przy tym nie skłamać.. Młodzieniec imieniem Piotr przyjeżdża do Polski, aby ożenić się z ukochaną, Żanetą. Od momentu przybycia do kraju zaczynają mu towarzyszyć "dziwne" zdarzenia, a kiedy przychodzi do ślubu i wesela okazuje się, że Piotr został opętany. Tak w najprostszy sposób zarysowuje się główna oś filmu. Co dalej?
Dalej może sprawy "techniczne". Muzyka - bardzo sugestywna, idealnie dopasowana do poszczególnych scen - od wiejskich przyśpiewek po mroczne, wwiercające się w duszę dźwięki. Świetna scenografia - surowa i oszczędna, idealnie oddająca klimat filmu. Poza tym podobały mi się sekwencje w "zwolnionym tempie", kiedy np. w trakcie zabawy weselnej poszczególne osoby wołają siedzącego za stołem Piotra, który doznaje w tym samym czasie upojenia alkoholowego połączonego z jak mu się początkowo zdaje, omamami wzrokowymi. 
Jest w tym filmie kilka scen które wyjątkowo zapadły mi w pamięć. Przede wszystkim ta, w której Piotr (Itay Tiran) zostaje opętany. Jeśli chodzi o tego aktora, podobała mi się jego gra. Był bardzo wiarygodny i przekonujący. Moją uwagę zwrócił także Tomasz Zientek jako "Ronaldo". Grany przez niego bohater jest nieprzewidywalny, a momentami wręcz demoniczny. To jeden z tych, którzy początkowo są popychadłem, a potem.. no cóż potem sami z różnym skutkiem rozdają albo raczej próbują rozdawać karty. Nie wypada mi oczywiście nie wspomnieć o Andrzeju Grabowskim, który idealnie wpasował się w rolę ojca panny młodej. Typowego można rzec - pana na włościach, którego dewizą życiową jest stwierdzenie "cel uświęca środki". Nieważne za jaką cenę.
Długo myślałam nad tym, o czym tak naprawdę jest ten film. Bo stwierdzenie "No o opętaniu" raczej mnie nie zadowala. Poza tym,  opętanie Pana Młodego dla mnie ma bardziej znaczenie symboliczne. 
Zastanówmy się, co mamy. Mamy typowe? polskie wesele. Ojca panny młodej - gospodarza imprezy, choleryka, któremu przyświeca powiedzenie - zastaw się a postaw się. Następnie typową polską, a raczej ludzką mentalność, bo to bez względu na kraj wygląda podobnie. Tort weselny opłacony? To co się ma marnować! Co z tego, że pan młody siedzi pobity i zakneblowany w piwnicy, a panna młoda w tym samym czasie rwie sobie włosy z głowy. Poza tym pojawiają się dwa walczące ze sobą filary - poznanie rozumowe i zmysłowe, czyli nauka kontra religia. I tutaj mamy dwóch niezbyt godnych jej reprezentantów - lekarza - abstynenta, który podpija kiedy nikt nie patrzy i księdza, który został nim z powołania, ale sam chyba nie wie do czego. Wątek tych dwóch zostaje ciekawie zinterpretowany, bo o ironio! Ten, który patrzył przez "szkiełko i oko" zaczyna widzieć i rozumieć z czym ma do czynienia. W końcu to przecież lekarz namawia księdza do odprawienia egzorcyzmów. A ksiądz.. no cóż, księdzem Piotrem to on na pewno nie jest i raczej nie wierzy w moc sprawczą swojej "profesji". Co dalej... pojawia się potrzeba akceptacji w postaci brata panny młodej, który przez cały czas stara się udowodnić ojcu, że nie jest bezmózgim frajerem, którym no cóż, niestety, ale jest. Pojawia się także kategoria obcości. Obcym jest Piotr, który jako przybysz zza granicy staje się intruzem i przyczyną wszelkiego zła wśród tej zamkniętej speczności. Idźmy tym tropem. Jeśli obcość, to wyraźnie podkreślona kwestia żydowska. Czy celem Wrony było zrealizowanie filmu o martyrologii żydowskiej, która to idealnie wpisywałaby się w otaczający nas klimat? Nie wydaje mi się. Według mnie reżyser posłużył się tym jako swoistą kalką albo filtrem, aby mówić o ludzkim zapomnieniu w ogóle.
No to w takim razie gdzie ten tytułowy demon? Ktoś powie, że w Piotrze. No właśnie nie. Jeśli mamy być dokładni, to w Piotrze był Dybuk, który w języku Jidysz oznacza "przylgnięcie" (scenariusz do filmu powstał na podstawie sztuki o takim tytułe).
Według mnie demonem mógł być alkohol i jego "moc sprawcza". Wiem, jak takie stwierdzenie brzmi w moich ustach, w ustach, które od alkoholu też nie stronią, ale do takich właśnie wniosków doszłam. To alkohol, który na weselu lał się strumieniami, wyzwalał w gościach najgorsze instynkty. A może demonem był ojciec panny młodej, który swojemu głupawemu synowi nakazał spoić wszystkich do tego stopnia, aby zapomnieli, co w ogóle się wydarzyło? W takim razie może to właśnie zapomnienie jest demonem? Nie od dziś wiadomo, że coś, o czym się nie mówi, nie istnieje, co zresztą Grabowski w ostatnich scenach wmawia spitym gościom weselnym, którzy stracili kontakt z rzeczywistością. Problem pojawia się wtedy, kiedy to "coś" zaczyna domagać się, aby zaczęto o nim mówić.
Co chciałam wyrazić? Nie wiem. Wciąż jestem pełna wątpliwości. Myślę, że potrzebuję więcej czasu, aby zrozumieć. Dawno nie oglądałam filmu, który wywarłby na mnie tak duże wrażenie. Albo raczej, który oddziaływałby na mnie z taką siłą. Bo minął ponad tydzień, a ja wciąż nie potrafię przestać myśleć o tym, co zobaczyłam pewnego czwartkowego popołudnia w jednym z częstochowskich kin.




Komentarze

  1. Moja recenzja też jest już gotowa i po przeczytaniu Twojej wychodzi na to, że parę uwag się na pewno powtórzy :P
    Ciężko mi dyskutować na temat tego filmu. Są oczywiste rzeczy, o których Ty też wspomniałaś, czyli muzyka, świetne sceny, dobra obsada aktorska. A z drugiej strony jest to nieuchwytne... coś, co czuło się po napisach końcowych. Nie da się tego w żaden sposób opisać, bo ja też nadal jestem pod ogromnym wrażeniem tego filmu. Oczekiwałam czegoś zupełnie innego, tymczasem spadła na mnie olbrzymia dawka emocji. No i poryta psycha na przynajmniej kolejny tydzień.
    Tak czy siak fajnie poczytać o Twoich przemyśleniach, choć i tak miałam do nich dostęp z pierwszej ręki :D

    OdpowiedzUsuń
  2. ech no cóż, jak to mówią, wielkie umysły myślą podobnie :P
    hm, ja też myślałam, że będzie to ot taki sobie thriller, a tymczasem cały czas łapię się na rozmyślaniu, a co w tym filmie naprawdę chodziło.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty