Zhou Wei Hui - "Szanghajska kochanka"



Nie sugerujcie się tytułem ani okładką. To nie jest chińska wersja
„50 twarzy Greya”, chociaż sex ma w niej duże znaczenie. To..dziwna książka. Spróbuję wyjaśnić dlaczego.
Wpadła mi w ręce zupełnie przypadkiem. Zauważam zależność. Zawsze, kiedy mam nóż na gardle i masę książek do przeczytania, nagle pojawia się tyle interesujących tytułów, które KONIECZNIE muszę przeczytać. A Nietzsche i Morrison patrzą na mnie krzywo.
Tę przyniosła mi mama, bibliofilka z krwi i kości.
- Przeczytaj tę książkę.
- Mamo, przecież wiesz, że mam masę innych, które muszę przeczytać, żeby napisać cokolwiek w mojej pracy.
- Proszę cię, naprawdę powinnaś ją przeczytać.
- Mamoo?
- Porównują ją z „Buszującym w zbożu” i jeszcze kilkoma innymi.
To zamknęło mi usta. „Buszujący w zbożu” to, od kiedy na lekcji języka polskiego w gimnazjum przeczytałam jej fragment, moja ulubiona książka. Od tego czasu wracam do niej za każdym razem, kiedy przechodzę jakiś kryzys, czyli jak można się domyślić, stosunkowo często.
O czym jest ta książka?  Oto jak opisuje ją wydawca:
Na wpół autobiograficzna powieść młodej chińskiej pisarki, wyklęta i zakazana z powodu swojej zmysłowości i poruszania tematów typowych dla kultury Zachodu, a w Chinach uznawanych za tabu. Porównywana do „Buszującego w zbożuSalingera i „W drodze” Kerouaca, po części inspirowana twórczością Henry’ego Millera, stanowi głos młodego pokolenia współczesnych Chińczyków, ukazując ich kraj u progu rewolucji społecznej i seksualnej.
Główną bohaterką książki jest Coco, kelnerka w szanghajskiej restauracji, niecierpliwa życia, pragnąca lepiej poznać samą siebie. Rozdarta pomiędzy dwojga kochanków – Marka, żonatego mężczyznę z Zachodu i Tiantiana, samotnika i narkomana, którego darzy miłością – pisze powieść, w której stara się opisać targające nią uczucia i emocje.
Nie do końca podoba mi się druga część opisu. W moim przypadku sprawił on, że na początku wyrobiłam sobie mylne wyobrażenie co do bohaterów.
Coco to 25-latka, która porzuciła karierę dziennikarki w czasopiśmie i podjęła pracę kelnerki w barze o wdzięcznej nazwie „Zielony Badyl”. Ta niespokojna absolwentka filologii chińskiej na Uniwersytecie Fudan stawia sobie jeden cel: zyskać sławę pisarki, co jak sama twierdzi, stało się jej raison d’être. Ma już za sobą publikację zbioru opowiadań pt. „Krzyk motyla”, ale one nie przyniosły jej dużego rozgłosu. Ciągle szuka i pragnie czegoś więcej. Jest pełną życia, świadomą swojego seksapilu inteligentną kobietą. Młodą, wyzwoloną kobietą.
Tiantian, chłopak, który okazuje się być miłością jej życia, to zupełne przeciwieństwo dziewczyny. Introwertyk, zamknięty w sobie romantyk o niezwykłej urodzie. Autorka podkreśla jego wygląd zewnętrzny kilkukrotnie. Kiedy próbowałam go sobie wyobrazić, miałam przed oczami wysokiego młodzieńca o śnieżnobiałej cerze i kruczoczarnych włosach. O smukłej sylwetce, ale mięśniach ze stali. O spojrzeniu niewinnego dziecka, które przepełnione jest smutkiem i śmiercią. Tiantian to fan Dylana Thomasa i utalentowany artysta. Zachęca Coco do pracy nad jej książką, ale momentami zakrawało to jak dla mnie o fanatyzm. Jego życie pełne jest wewnętrznych konfliktów. Problematyczne uczucie, które łączy go z matką wydaje się być źródłem jego rozchwianej osobowości.
Mark jest uosobieniem „wiatru zmian”, które przybywają do Chin z Zachodu. Przystojny biznesmen, istne źródło siły witalnej, zapakowane w ozdobne pudełeczko, jakim jest modny garnitur szyty na miarę i woń perfum Calvina Kleina.
Tak..i tu wszystko się zaczyna. Mówiąc wszystko, mam na myśli główną oś, wokół której obraca się fabuła książki. Coco jest rozdarta pomiędzy swojego chłopaka-impotenta, z którym łączy ją bardzo silna więź duchowa, nawet metafizyczna, a kochanka – Marka, który zaspokaja jej potrzeby fizyczne. Nie potrafi się pogodzić z tym, że Tiantian, którego kocha nad życie, pomimo usilnych prób nie jest w stanie dać jej tego, czego ona pragnie.
Podoba mi się styl pisania Zhou Wei Hui. Lekki, pretensjonalny, ale przepełniony metaforyką i trafnymi spostrzeżeniami dotyczącymi rzeczywistości. Jedyne co mnie irytuje, to „naiwna liryczność”, w którą momentami popada autorka.
Jeden z fragmentów, które zapadły mi w pamięć:
Pogrążony w transie chłopak siedział tuż przy poręczy, smutny, lecz pełen wdzięczności, patrząc na dziewczynę tańczącą w świetle księżyca. Jej ciało było gładkie jak łabędzi puch i pełne siły jak u lamparta. Każde kocie przegięcie, skok i obrót były eleganckie i jednocześnie szaleńczo kuszące.
- Proszę, spróbuj. Wejdź w moje ciało jak prawdziwy kochanek, mój najdroższy, spróbuj.
- Nie, nie mogę – odparł zwijając się w kłębek.
- W takim razie skoczę z dachu – dziewczyna roześmiała się chwytając poręcz, jakby chciała się na nią wspiąć. Złapał ją i pocałował, ale zniszczone pożądanie nie mogło znaleźć ujścia. Miłość była cudem, którego ciało nie potrafiło powtórzyć i duchy nas pokonały..Pokrył nas kurz, dławiąc mnie i moją miłość.

W tym fragmencie jest coś dzikiego, psychodelicznego. Miłość łączy się z żalem i pożądaniem. Jest wstyd, pragnienie, nadzieja i martwe marzenia.
Dużo myślałam o postaci Tiantiana. Próbując go urzeczywistnić, na myśl przychodzi mi Robert Mapplethorpe – miłość życia Patti Smith. Kiedy teraz się nad tym zastanawiam, to Coco i Tiantian mogą być odpowiednikami Patti i Roberta. Tiantian był jak chłopiec skąpany w słońcu, którego życie przepełnia śmierć. Czasami mnie irytował i wtedy zastanawiałam się, dlaczego Coco nie zostawi go w cholerę. Kiedy zachowywał się jak beztroskie dziecko, które właściwie nie wie czego ma oczekiwać od życia, na myśl przychodził mi cytat z Mickiewicza „na świecie, ale nie dla świata”. Wtedy miałam ochotę złapać go za barki i mocno nim potrząsnąć, ale zaraz wtedy przychodziły mi na myśl jego oczy.  Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie że te oczy widziały wszystko.
Czuję, że ta książka wywarła na mnie wpływ. Po przeczytaniu jej, a w zasadzie będąc nawet w trakcie lektury, zaczęłam analizować swoje przemyślenia, schodzić w głąb siebie, zaczynając od błahych rzeczy dnia codziennego. To przypomniało mi, że w ten sam sposób czułam i zachowywałam się, kiedy pierwszy raz przeczytałam „Buszującego w zbożu”. Jeśli chodzi o porównania do powieści Salingera i „W drodze” Kerouaca, myślę, że są one trafne.
„Buszujący w zbożu” i „W drodze” zostały wydane w czasie, kiedy w obłudnym krajobrazie powojennej Ameryki do głosu zaczęły dochodzić młode jednostki. „Szanghajska kochanka” także jest powieścią przełomową. Autorka nie boi się w niej mówić głośno o rzeczach, które są w Chinach zakazane, przełamując tym samym tabu, tak jak to robili Salinger i Kerouac. Na podobieństwo zasługuje też fakt, że „Szanghajska kochanka” zyskała w Chinach status powieści zakazanej, a kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy publicznie spalono, co tylko dodało kultu autorce – „Buszujący w zbożu” przez wiele lat znajdował się na liście zakazanych książek w Ameryce, a na publikację manifestu Kerouaca przez 6 lat nie chciał się zgodzić żaden z wydawców. No i główni bohaterowie powieści, którzy próbują odnaleźć siebie w zmieniającym się świecie, przeciwstawiają się zastanej rzeczywistości walcząc z nią każdego dnia w obawie że ich pochłonie. Bohaterowie samotni w swojej walce.

Była to noc Denver; a ja tylko umierałem – Jack Kerouac W drodze

W jednej chwili, bez namysłu, postanowiłem zrobić coś zupełnie innego: zwiać z „Pencey” i to zaraz, nie zwlekając nawet do rana. Nie chciałem czekać środy i wyznaczonego terminu. Nie chciałem ani godziny dłużej tłuc się tutaj nie wiadomo po co. Było mi smutno i czułem się zanadto już samotny – Jerome David Salinger Buszujący w zbożu
„Szanghajska kochanka” to specyficzna książka. Moje odczucia w stosunku do niej są dość ambiwalentne, ale to głównie dlatego, że autorka zdaje się doskonale znać moje myśli. To nie jest książka, która spodoba się każdemu. Jest z nią jak z „Buszującym w zbożu” – żeby wywarła na nas odpowiedni wpływ, z jej lekturą trzeba trafić na „dobry” moment  w naszym życiu.

Komentarze

Popularne posty