Współczesny Camelot - recenzja "Jackie"
Wszyscy, którzy liczyli na to, że dzięki "Jackie" poznają historię najsłynniejszej Pierwszej Damy, mogą czuć się zawiedzeni. Ten film nie powie nam, kim była Jaqueline Bouvier, zanim wyszła za Johna F. Kennedy'ego. Nie dowiemy się z niego niczego na temat jej dzieciństwa, drogi do Białego Domu ani tego, jak wyglądało jej dalsze życie po zabójstwie męża.
Tym, czego z filmu się dowiemy jest sposób, w jaki udało się jej stworzyć ikonę oraz kolejny mit Ameryki, który brzmi: Kennedy.
Tym, czego z filmu się dowiemy jest sposób, w jaki udało się jej stworzyć ikonę oraz kolejny mit Ameryki, który brzmi: Kennedy.
Film Pablo Larraina można uznać za skrót wydarzeń, mających miejsce w Dallas 22 listopada 1963 roku. W ciągu niespełna 100 minut reżyser przedstawia nam historię spisaną przez dziennikarza tygodnika LIFE, Theodore'a White'a. Tydzień po pogrzebie JFK został wezwany przez Jackie do jej posiadłości w Hyannisport. Tam pod czujnym okiem Pani Kennedy, która nie omieszkała zaglądać i poprawiać jego notatek, spisywał wszystko to, co według niej miało pomóc uratować dziedzictwo jej męża.
"Jackie" nie jest kinem, które ogląda się w sposób przyjemny. Chociaż jest to produkcja hollywodzka, z blichtrem Fabryki Snów niewiele ma wspólnego. Reżyser nie serwuje odbiorcom typowej historii ikony. Zamiast tego otrzymujemy przesycony napięciem, momentami wręcz klaustrofobiczny obraz świata, w którym Jackie Kennedy żyła, i w którym po śmierci męża na nowo musiała się odnaleźć.
Doskonale zapamiętałam jedną ze scen, w której Jackie pyta swojego kierowcę, czy wie, kim byli James Garfield i William McKinley. Kiedy ten odpowiada przecząco, ona oznajmia, że to prezydenci USA, którzy tak jak jej mąż zostali zamordowani. Następnie zadaje pytanie o Abrahama Lincolna (także zginął w zamachu). Tutaj kierowca odpowiada natychmiast: zakończył wojnę domową, zniósł niewolnictwo.
Cóż, być może gdyby nie Jackie, jej upór maniaka w dążeniu do przygotowania zmarłemu mężowi pogrzebu tak wielkiego, jaki miał sam Abraham Lincoln, pogrzebu-widowiska, które obejrzały miliony osób na całym świecie, John F. Kennedy podzieliłby los swoich zapomnianych poprzedników. W rozmowie z Jackie, Robert Kennedy wyraża zwątpienie w pamięć o swoim bracie. "Co tak naprawdę osiągnęliśmy? Mogliśmy dokonać tak wiele. W porównaniu do naszych przodków jesteśmy tylko pięknymi ludźmi" - stwierdza.
Poprzez przepełnione żalem i goryczą dialogi bohaterów reżyser zdaje się pytać widzów: kim byłby John Kennedy, gdyby nie jego żona? Czy kojarzylibyśmy go z czymś więcej niż sławnym nazwiskiem i tragiczną śmiercią? W końcu, pomimo wielkich ambicji, za swojej prezydentury nie zdążył zrealizować swoich dalekosiężnych planów. Czy dzisiaj wciąż byłby ikoną USA, źródłem inspiracji, heroicznym bohaterem, któremu hołd oddał cały świat?
O mocy i wartości tego filmu decydują trzy rzeczy. Pierwszą z nich jest cisza. Cisza tak przejmująca, że słychać w niej dźwięk kolejnego skwierczącego papierosa zapalonego przez Jackie. Druga to muzyka, która idealnie oddaje mroczny nastrój i napięcie filmu już od pierwszej sceny do napisów końcowych. Trzecią z nich jest sama Jackie.
Żona Kennedy'ego nie jest jedynie uśmiechniętą, wiecznie zapatrzoną w swego męża laleczką w idealnie skrojonym kostiumie. W filmie wielokrotnie w jej ustach pojawia się zdanie, że musical o Królu Arturze należał do ulubionych filmów jej męża. Tak więc jeszcze za życia Kennedy'ego, świadoma siły mediów zaczyna tworzyć "współczesny Camelot", jak wkrótce zaczęto nazywać Biały Dom. Jest świadoma, że tylko wykreowanie mitu wokół postaci jej męża jest w stanie uratować rodzinę Kennedych od zapomnienia.
Kiedy obejrzałam "La la land", byłam przekonana, że Oscar powędruje do Emmy Stone. Teraz, po "Jackie" nie jestem już tego taka pewna. Natalie Portman, wcielająca się w tytułową rolę, na ekranie dokonała dwóch rzeczy - sprawiła, że postać Jackie Kennedy odżyła, ale i już na zawsze zapisała siebie w kartach Hollywood. Osobiście uważam, że rola Pierwszej Damy jest najlepszą w jej dorobku. Sposób, w jaki wciela się w kolejne oblicza Pani Kennedy można uznać za genialne studium jednostki, ponieważ Portman prezentuje wszystkie maski Jackie. Aktorka ukazuje jej zasadniczość, pewność siebie w dążeniu do upamiętnienia męża. Jest idealną gospodynią, troskliwą matką, uroczą, kochającą żoną. Staje się zrozpaczoną wdową będącą o krok od załamania nerwowego i kobietą, która powoli zdaje się tracić kontakt z rzeczywistością. W mistrzowski sposób ukazuje jej zagubienie, ale i determinację.
W ostatnich scenach filmu Jackie stwierdza, że w Białym Domu zamieszka jeszcze wiele wspaniałych osób, które na pewno pozostawią po sobie ślad w jego historii. Ale nigdy więcej nie będzie w nim drugiego Camelotu, który ona i John F. Kennedy wspólnie stworzyli. Dlatego jak sama stwierdza, jej zadaniem jest, aby ludzie nie zapomnieli o tym, że przez krótki, wspaniały moment w Białym Domu istniał ukochany przez jej męża Camelot. Zakończę banałem, ale myślę, że dzięki tej produkcji nikt, kto widział film nigdy o tym nie zapomni.
źr. zdjęć:imdb.com
Nie miałam okazji się jeszcze na niego wybrać może w tym tygodniu się uda. Strasznie na niego choruję.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Magda - OczytanaBabeczka